Powiem wam, że w ciągu ostatnich kilku dni wydarzyło się na tyle niewiele, a jednocześnie na tyle znacząco, że chyba nie będę, tak jak w poprzednich odcinkach, skakała po kilku tematach, tylko skupię się na jednym, bo też on dał mi sporo do myślenia i mam wrażenie, że cały internet się podzielił, a już na pewno ta lewa strona, więc jestem nim bardzo zafrapowana. A jednocześnie jest to temat na wielu poziomach tak bardzo egzotyczny i odległy, że właściwie zupełnie mnie nie dotyczy.
Chodzi o to, że były Oscary, której to gali, jak co roku, nie oglądałam, bo nie jestem filmoznawczynią ani nie jestem też specjalnie kinomanką. Staram się być w miarę na bieżąco z popkulturą, ale to nie oznacza, że w wieku 45 lat będę zawalała noc i oglądała galę ze średnio trafnymi żartami, a kiecki aktorek i aktorów mogę sobie obejrzeć później.
Więc, w dużym skrócie, gali nie obejrzałam. I wstaję sobie wczoraj rano i pierwsze, na co się natykam, to oczywiście Twitter huczący od tego, że Will Smith wycedził z plaskacza Chrisowi Rockowi za to, że Chris Rock zażartował z łysienia plackowatego żony Willa Smitha. No i właśnie tutaj nastąpiła taka sytuacja, że wszyscy są bardzo poruszeni i wszyscy mają jakieś opinie. Ja chyba też mam jakąś opinię, ale być może trochę inną niż większość osób na lewicy, więc ponieważ i tak chyba zostałam już całkowicie wyklęta z lewicy, to może przypieczętujmy to i miejmy to wreszcie z barbary.
Gala Oscarowa zawsze była chyba czymś takim, że ci prowadzący to zawsze sobie lubili pożartować. I te żarty były takie… no, idące z duchem czasów. Jeżeli w duchu czasów mieściło się to, że można upokorzyć kogoś publicznie z powodu wyglądu czy z powodu choroby, no to się to robiło i nikt nie widział w tym problemu czy przemocy. Więc jeżeli chodzi o żart Chrisa Rocka, to nie odbiegał on jakoś specjalnie od tego standardu, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni. Od standardu odbiegła jednak reakcja Willa Smitha, który zamiast tak jak (zresztą było to widać na przebitkach) większość celebrytów udać, że nie słyszy, spojrzeć w drugą stronę i ewentualnie uśmiechnąć się tym uśmiechem kotka z mema, wiecie, którego mema,

no to podniósł się, wstał i rzeczywiście, po prostu, mu strzelił.
I tak, oczywiście: przemoc w takich sytuacjach nie powinna być rozwiązaniem. Oczywiście, myślę, że wszyscy bylibyśmy dużo bardziej ukontentowani, gdyby po prostu go zroastował – chociażby po prostu bardzo eleganckim i zawsze, że tak powiem, odpowiednim, „twoja stara”.
Natomiast widziałam dosyć dobrze nagrany fragment z przebiegu gali, gdzie jest przebitka na żonę Willa Smitha, która słyszy ten żart i… jak nie jestem osobą, która miałaby duże pokłady empatii, jeżeli chodzi o celebrytów; uważam że są to osoby, którym powiodło się generalnie na tyle dobrze w życiu, że sobie świetnie bez mojego współczucia poradzą, to jestem skłonna przyznać, że są to raczej jednak ludzie. Czujące istoty. I od czasu do czasu potrafią być zranieni. Widok jej miny, jej wyrazu oczu, no był taki, że ścisnęło mi serce, bo widać było po prostu, że dotknął ją ten żart. I ja się nie dziwię, bo mnie też by dotknęło, gdyby ktoś publicznie szydził z mojego wyglądu czy szydził z mojej choroby. Ogromną wagę przywiązuję do tego, jak wyglądają moje włosy, więc gdyby ktoś mi wytknął nagle, że jest coś z nimi bardzo nie tak, i to, umówmy się, na ogromnym, wielomilionowym forum, czułabym się z tym fatalnie. Myślę, że dla osoby, która obraca się w środowisku hollywoodzkim, gdzie tego typu kwestie są dużo bardziej istotne niż w przypadku mojego środowiska, było jeszcze bardziej bolesne.
A na drugim poziomie, gdybym zobaczyła, że ktoś publicznie upokarza kogoś mi bliskiego, jako osoba, która jest dosyć opiekuńcza, też prawdopodobnie miałabym odruch się podnieść i przypierdolić agresorowi.
Więc na takim emocjonalnym i empatycznym poziomie absolutnie się Willowi Smithowi nie dziwię, że tak zareagował. I prawdę powiedziawszy – możecie mnie tu zapisać do osób, które są konserwatywne, starszej daty itd., nie mam nie mam z tym najmniejszego problemu, mam 45 lat, mam swoje lata, mam prawo nie nadążać za pewnymi wartościami i jedyne, co robić, to po prostu próbować oceniać, na ile one są toksyczne, a na ile nie – moim zdaniem ta reakcja była zasadna i słuszna.
Lewica, ta internetowa, uważa trochę inaczej i uważa, że to był jednak pokaz toksycznej męskości, że w tym wszystkim zniknęła żona Willa Smitha. I rzeczywiście znika, prawda? Ja nawet nie pamiętam w tym momencie, jak ona ma na imię. Jada? No właśnie. Natomiast faktem jest to, że z tego całego trójkąta kojarzę tylko Willa Smitha, Chrisa Rocka też już niezbyt, więc być może jest to jakieś moje usprawiedliwienie, dlaczego, po pierwsze po pierwsze nie pamiętam Jady, a po drugie dlaczego w ogóle nie oglądam Oscarów. Po prostu nie jestem ekspertką w tym temacie.
Więc tak; jeżeli chodzi o toksyczną męskość, której pierwszym odruchem miałaby być agresja, to bym się zgodziła, że to jest słabe i że męskość nie powinna zasadzać się na agresji. Natomiast tutaj mamy do czynienia z męskością, która używa swojej siły czy swojej skłonności do agresji (która jest raczej wynikiem wychowania niż wynika z genów czy natury) do obrony swoich bliskich, więc mam z tym mniejszy problem niż wtedy, kiedy to jest agresja skierowana w stronę osób słabszych czy w stronę w stronę tejże właśnie rodziny.
Najczęściej o toksycznej męskości myślimy przecież w takim kontekście, że mężczyzna, który ma chronić i wspierać swoją rodzinę, obraca się ze swoją siłą i swoją agresją przeciwko niej. To jest może właśnie to moje bycie bycie starej daty czy bycie konserwatywną, ale nie odżegnuję się od myślenia w takich kategoriach jak kobiecość i męskość, chociaż cały czas mam świadomość, że to są konstrukty kulturowe. Nie uważam też, że kult mocy czy kult siły sam w sobie jest czymś immanentnie złym. Jest czymś, co może być i bardzo często jest wykorzystywane w zły sposób. Natomiast jestem zdania, że prawdziwy mężczyzna, nietoksyczny mężczyzna używa swojej siły w formie obrony, w formie walki o dobre wartości i przekazywanie tych wartości także innym mężczyznom. Czy Will Smith przekazał tym tym gongiem Chrisowi Rockowi jakąkolwiek wartość? No pewnie nie. Ale drugi dzień już dyskutujemy o tym, więc być może mali chłopcy, którzy do tej pory uwielbiali Chrisa Rocka, zastanowią się drugi raz, czy jest spoko być typem, który bullinguje publicznie jakąś dziewczynę, bo może się okazać, że ktoś się jednak postawi i stanie w jej obronie. Taką myśl mam tutaj. Nie mam ideologicznego problemu z tym, że ktoś silniejszy stanie w obronie kogoś słabszego, nawet jeśli sięgnie po agresję i przemoc.
Film, który troszeczkę o tym jest, to Turning Red (czyli chyba po polsku wyszło to pod tytułem „To nie wypanda”; kocham polską szkołę tytułów, po prostu wierzbięctwo level tysiąc, mie wiem, ludzie, przestańcie to robić!!! naprawdę, to jest okropne, aargh!!! Dobrze. Koniec rantu). No i w tym Nie wypanda – jeżeli nie oglądaliście, to myślę, że nie będzie tutaj dużego spoilera – jest o tym, że 13-letnia dziewczyna zaczyna dorastać i w związku z tym m.in. zaczyna buntować się przeciwko swoim rodzicom, przede wszystkim przeciwko swojej matce, i zaczyna odczuwać ogromny gniew. I cała opowieść jest o tym, że w tym gniewie właśnie jest ogromna siła, oczywiście bardzo niszczycielska, bardzo destrukcyjna, ale także u zarania mitu o pandzie, w którą zmienia się ta dziewczynka, jest to, że siła tej pandy miała chronić jej rodzinę. Kobiety zostały same, ponieważ mężczyźni zostali posłani na wojnę (co też brzmi niestety niepokojąco znajomo), więc musiały w jakiś inny sposób się bronić przed zagrożeniami zewnętrznymi i w wyniku różnego rodzaju pertraktacji z boginią stanęło na tym, że będą zamieniać się w pandę. W gniewie i w buncie jest ogromna siła, i niszczycielska, ale także właśnie ochronna, opiekuńcza. Więc jeżeli do czegoś zmierzam, to do tego, że mamy odruch w oświeceniowej lewicy odżegnywać się od potrzeby przemocy, od potrzeby agresji, od potrzeby odczuwania gniewu w sytuacjach, kiedy ten gniew jest zasadny nie tylko do odczucia, ale także do okazania.
Przeżyliśmy tysiące lat między innymi właśnie odczuwając różnego rodzaju emocje i każda emocja po coś jest. Ból jest po to, żeby wiedzieć, kiedy coś jest nie tak. Gniew jest po to, żeby wiedzieć, kiedy ktoś nam przekracza granice. I siła, którą gniew nam daje jest po to, żeby te granice te granice na powrót wyznaczyć. Więc jeżeli miałabym konkludować: starajcie się nie… Starajmy się! Bo to jest także chyba apel do mnie! Starajmy się nie dławić tego gniewu w sobie, nie zaciskać zębów, tylko przyglądać się mu i zastanawiać się, skąd on się bierze. Z gniewu rodzi się zmiana społeczna, a żyjemy w takich czasach, kiedy te zmiany społeczne naprawdę będą nam bardzo potrzebne. Tak, że nie kładźmy uszu po sobie, nie zastanawiajmy się co wypanda, a co nie wypanda, tylko w momencie, kiedy ktoś publicznie upokarza nam bliskich, kiedy ktoś publicznie atakuje nam rodzinę, nasz kraj, naszą ziemię, dajmy sobie pełne prawo do tego, by wstać i przypierdolić.
[notka jest podredagowanym transkryptem z odcinka podcastu „Papierosy i ruchańsko”, poniżej link do odsłuchania]