Od czasu do czasu Gazeta Wyborcza usiłuje podjąć mężne zmagania z pojęciem singlostwa, co jest drażniące na kilku poziomach, no bo tak:
W określeniu „singiel” pędzi podskórnie taka narracja, że ze względu na źródłosłów pojęcia jest to jakaś zgniłozachodnia, przemijająca moda, niezakorzeniona w naszej rzeczywistości. Oraz, że samotność jest smutna. To znaczy, no, jeśli nie jest z wyboru, to może być smutna, ale dla mnie to jednak słowo neutralne: samotna jako niepozostająca w żadnym stałym związku. Stan jak każdy inny.
No więc w artykule „Nie masz dzieci, tyraj za wszystkich” GW w pierwszych zdaniach już usprawiedliwia życie w pojedynkę pędem do kariery:
Aleksandra ma 26 lat. Jest zdeklarowaną singielką. – Na razie. Nie do końca życia. Dziś nie chcę się wiązać na stałe – mówi. Postawiła na pracę, karierę zawodową.
Gdyż, jak powszechnie wiadomo, samotność z wyboru można usprawiedliwić jedynie pracowitością. A wydawałoby się, że po Bridget Jones już nikt nie łyka takich opozycji jak rodzina versus kariera.
[disklajmer: tak, wiem, że Bridget, zwłaszcza w pierwszej części, akceptuje siebie tylko wtedy, gdy interesuje się nią jakiś facet i że jedzie równie nieznośnym nastoletnim emo co Ally McBeal; niemniej: wyautowała krągłe kobiety #po30, a w „W pogoni za rozumem” zaczyna sobie radzić zupełnie sama, bez żadnego męskiego wsparcia, więc nie umiem jej jakoś szczerze zaorać]
Dodatkowo mamy tutaj zrównanie samotności z bezdzietnością. Cześćjacek tłumaczył, że tak działają mejnstrimowe media, że dzieciata singielka to już samotna matka, a samotna z wyboru to singielka. Nie wiem, czy zapamiętam, trochę to dla mnie za skomplikowane.
Co mamy dalej? Trochę lolocaustu singli jako że w korporacjach muszą zostawać na nadgodzinach oraz mają mniejsze szanse na otrzymanie urlopu w atrakcyjnym, letnim terminie. Z moich doświadczeń wynika tyle, że tak, matki dzieciom mają większą łatwość w odmowie pozostania na nadgodzinach (a jak są karmiące, to i o godzinę krócej pracują, ale takich jest niewiele), przy dzieciach w wieku przed/szkolnym trochę też trudniej o elastyczność z terminami urlopów, więc ich dobór dość rozumiem. Aczkolwiek co roku mam trudności, by jednak przynajmniej tydzień z urlopu mieć latem i nie zahaczyć o żadną dzieciatą koleżankę, a trochę ich jest, nie wszystkie z dziećmi, których terminy wakacyjne byłyby już dyktowane instytucjonalnie.
I trochę to fajne, a trochę nie, tzn. te przywileje w niewielkim stopniu pomagają dzieciatym w korpo, gdzie godziny pracy są sztywne, a urlopy planuje się z dużym wyprzedzeniem, zaś ja nie widzę powodu, dla którego mam ustępować z terminem obejmującym Open’era czy Orange Warsaw Festival tylko dlatego, że koleżanka wymyśliła sobie, że w tym samym terminie najmie kwaterę w Ustce dla siebie, rocznego synka i mężusia. Gdzieś tutaj może się zdarzyć, że ktoś zrobi coś źle i faktycznie stanę się uciskaną singielką. To jest też to, o czym wspomniał w toku dyskusji nad artykułem Inżynier Mruwnica: że prócz relacji rodzinnych jesteśmy też powikłani w relacje towarzyskie, którym nadaje się o wiele mniejszą rangę. Trochę nie rozumiem, dlaczego.
Oczywiście nie wszyscy pracują w korpo w miarę przestrzegającej prawa pracy, ale sektor usługowy się rozwija, a w nim najwięcej zatrudnia branża IT/ telekomunikacja, które jednak lgną do większych firm, więc jakaś tam skala zjawiska jest.
Drażniące w tym artykule było jednak przede wszystkim to, że absolutnie nie miał oporów przez skonfliktowaniem dzieciatych z bezdzietnymi, czego dowiodła natychmiastowa reakcja jednej z czytelniczek:
Z pewnością za x lat, kiedy sama będzie miała Pani dziecko – zmienią się Pani priorytety i trochę mniej egoistycznie spojrzy Pani na świat, bo mam wrażenie, że jest Pani sfrustrowaną singielką. Życzę Pani innego spojrzenia na otaczające środowisko i z całego serca współczuję takiego podejścia do pracy.
Znaczy fajnie by było, gdyby zamiast przepychać się, kto ile wysiedział na nadgodzinach oburzona dzietna pomyślała chwilę (samotna z pierwszego artykułu również), dlaczego w ogóle na tych nadgodzinach zostają albo czemu muszą sobie wydzierać terminy urlopowe, bo to nie w kwestii sytuacji rodzinnej jest problem.
Konflikt rodzinni vs samotni to w ogóle chyba mit, jakiemu GW chętnie wierzy, konflikty bowiem są fascynujące i takie poczytne. Sama ciągle walczę z uprzedzeniem do dzieciatych, więc widzę, jak łatwo dać się wessać w te trybiki.
Mit dzielnie podtrzymuje stały felietonista katowickiego oddziału GW, Peadar de Burca (doceńcie, że uniknęłam podwójnego parsera w jego nazwisku). W artykuliku o życiu polskiej singielki opowiada o statusie polskiej singielki. I choć pewne obserwacje ma trafne:
…status społeczny kobiety zamężnej w Polsce jest wyższy niż singielki. Podczas gdy pozycja mężczyzny w zasadzie się nie zmienia, kobieta, która wychodzi za mąż, traktowana jest niemalże jak gwiazda. „Złapała” męża i w oczach Polaków jest „prawowita”. Skoro inny mężczyzna ją posiada, można z nią bezpiecznie rozmawiać. A jeśli zamężna kobieta urodzi dziecko, jej pozycja społeczna osiąga apogeum. Oto jak ceni się tutaj kobiety: jako „nieprzestępców” i reproduktorki.
…o tyle pięknie potem nakręca falę między kobietami zamężnymi a samotnymi:
Kobiety są względem siebie bardziej bezwzględne niż jakikolwiek mężczyzna. Jeżeli singielka ubierze się seksownie, mąż temu przyklaśnie, podczas gdy jego żona będzie rozglądała się za fortepianem, aby spuścić go jej na głowę. Zamężne kobiety nie życzą sobie, aby singielki przychodziły same na wesela, ponieważ stanowią zagrożenie. Odnosi się to zwłaszcza do kobiet w typie mojej znajomej, która jest tak atrakcyjna, że mężczyźni z obcych krajów toczą pojedynki o możliwość dotknięcia jej dużego palca.
Co oczywiście jest prawdą, każda z nas, kobiet samotnych, doznała kiedyś tego zimnego spojrzenia mężatki, gdy tańczyło się z jej mężem na weselu (hej, ja mam nawet jakiś wiersz o tym!), tylko że niecałą prawdą, jak w każdej generalizacji, tak mi tu Kapitan Obwieś podpowiada.
To, że cytuję te dwa paragrafy nie jest przypadkowe: pierwszy wyjaśnia drugi. Tak, kobiety też sobie internalizują, że są niczym bez faceta i tak, między innymi dlatego zamężne, bywa, że czują się lepsze od samotnych, bo, jakby nie patrzeć, odczuwają to na co dzień (a odczuwają też wady tego stanu jak „muszę obiad i dziecko do przedszkola, więc nie mam dla siebie tyle czasu, co singielka”). Pedear nie próbuje zastanowić się, jakie są tego przyczyny, my, w przemyśle nienawiści, oczywiście możemy; możemy ładnie dygnąć i podziękować patriarchatowi za kolejny kawał chaotycznej i nikomu niepotrzebnej roboty.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie...