Ognia, wody i do piachu

Jest taki moment w życiu jedynaczki, że chce się wyrwać spod klosza.

Przeważnie przypada to na okres pokwitania i przy nakarmionym heteronormatywnością memetycznym backgroundzie przybiera postać fantazji o złym chłopcu. O złym chłopcu w popkulturze napisano całe dużo mnóstwo, więc nie będę wam komunikować, że królowa Bona umarła. W każdym razie: jego postać jako tęsknota za złamaniem reguł, przejawieniem odwagi i sięgnięciem po nieznane ma pewien pokrętny sens. A opisuję to dlatego, by wytłumaczyć się trochę ze swojej słabości do chłopców złych, zarośniętych, lujowatych i odstręczających ludzi normalnych. Podobno już w przedszkolu chadzałam w parach z łobuzami.

Nie martwcie się, nie będzie to notka ekshibicjonistyczna ze spisem moich romansów. Jest to tylko smakowity wstęp do mojej (przed)ostatniej lektury, jaką był „Ogień” Łukasza Orbitowskiego.

Otóż z Orbitowskim jest właśnie tak, że jest moim ulubionym lujem polskiej fantastyki. Nie jestem przesadną fanką jego twórczości, po prostu lubię zajrzeć na jego prelekcję i posłuchać, jak nawija o horrorze. Mam wytłumaczalną tym, co powyżej, słabość do niego i dlatego pomimo ostrzeżeń: Narodowe Centrum Kultury! seria „Zwrotnice Czasu”! – podeszłam do dzieła z dużym kredytem zaufania i życzliwości.

Bo „Ogień” pojawił się właśnie w ramach serii „Zwrotnice Czasu”, w której wydano tak patetyczne dzieła jak „Wieczny Grunwald” Twardocha czy kolejne odgrzewane schaby Marcina Wolskiego. Jak czytamy na stronie serii, chodzi w niej o historię alternatywną. Siłą rzeczy przyciąga ona pisarzy (damskich nazwisk jakoś nie widzę) historią żywo zainteresowanych i, jakoś tak się dziwnie składa, wielką wiarę pokładających w zasadach, wartościach, zadumie nad narodem w ogóle i polskością w szczególe.

Historia „Ognia” zaczyna się jak przyzwoity slasher: otóż do opuszczonej chatki w górach przybłąkują się dwaj bracia i żona jednego z nich. Rwie się zasięg, pada prąd, za oknem huczy las, bracia mają niezałatwione między sobą spory, tylko czekać bieganiny z siekierą i dużej ilości czerwonej farby oraz dziewczęcej postaci pomykającej w przejrzystym gieźle w ciemny las.

Jednakże jesteśmy w serii „Zwrotnice czasu”, musimy zatem nawiązać do historii. Orbitowski umiejscawia więc chatkę na terenie działań Józefa „Ognia” Kurasia. Duch Ognia krąży wokół chatki wraz ze swoim archenemy, SBkiem Wałachem, by ostatecznie pospołu powcielać się w obu braci.

Tymczasem żona, Basia, istotnie pomyka w ciemny las i doznaje wcielenia straconej z ręki (a przynajmniej na rozkaz) Ognia Zosi.

W przypadku „Ognia” mamy do czynienia ze zderzeniem kompletnie przeciwstawnych postaw. Z jednej strony mamy Artura, wygodnisia, który wybrał karierę w Warszawie i wspieranie ojca przechodzącego przez trudny okres w przemianach po 1989. Z drugiej – Piotrka, który pozostał przy matce w małej miejscowości. Zdany na siebie samotnik contra zależny od rodziny mąż. Ateista contra wierzący. I tylko w konserwatywnym umyśle za tym zestawem idzie alternatywa: egoista contra altruista, człowiek prawy contra tchórz.

Tutaj pojawia się pytanie, które stawiałam przy okazji notki polconowej. Łukasz podczas jednej z prelekcji mówił o konserwatyzmie w horrorze: że jest to gatunek, który jest najbardziej wpisany w chrześcijański sposób pojmowania dobra i zła. Zastanawialiśmy się pod nią z komentatorami, na ile zasadne jest to stwierdzenie; na ile Łukasz w nim powiedział „jestem konserwatystą, bo piszę horrory”, a na ile „jestem konserwatystą, więc piszę horrory”.

Ja to pytanie pozostawię w zawieszeniu, ale to w postać wierzącego Piotrka wciela się wielki bojownik o niepodległość, Ogień, a w postać nihilistycznego Artura – okrutny SBk. „Ogień” ma formę sztuki teatralnej, więc właściwie nie mamy komentarza odautorskiego: być może autor nie zajmuje stanowiska w ocenie postaci Ognia. Możemy jednak z pewną dozą prawdopodobieństwa rozstrzygnąć, że opowiada się po stronie Piotrka/ Ognia, skoro po jego stronie jest zwycięstwo. Zwycięstwo takie, jakie może nastąpić w horrorze: przeżycie do końca koszmaru.

Wygrywa u Orbitowskiego zatem człowiek, który po wojnie zapada w lasy, by stworzyć w nich na własną rękę państewko podziemne i armię; na swoim terenie jest bardziej uznawanym władcą od państwowych: rządzi, dzieli i wymierza sprawiedliwość. Podczas przesłuchania z Wałachem padają pytania o czterech koniokradów, straconych bezbronnych w samego Sylwestra („ludzie po stajniach spali”, rozpacz matki zbyta stwierdzeniem: „synów na zbirów wychowała, to niech wyje do woli”); potem o Zosię, która była kochanką Kurasia, ale – donosiła, więc również musiała zostać poddana egzekucji. Wygrywa superbohater, ukrywający się przed legalnymi władzami, mający własne poczucie prawa i sprawiedliwości, będący ponad nie tylko państwem (to mu, ostatecznie, w tych chaotycznych powojennych czasach można wybaczyć), lecz także społecznym, powszechnie ustalonym pojmowaniem dobra i zła. Co za władca skazuje na śmierć złodziei i donosicieli?

Może władca opętany? W „Ogniu” dość uparcie przewija się mistyka lasu jako elementu, który przywołuje, opętuje i podporządkowuje swojej woli. Usprawiedliwienie „las mnie opętał” pojawia się kilkukrotnie w zeznaniach bohaterów. Las, szatan, chaotyczna siła, złe mzimu. Bez wcielania Ognia i Wałacha w braci byłby przyjemnym elementem uzupełniającym grozę. Ponieważ jednak mamy tu Historię i prawdziwe postaci, las wydaje się być (zbyt) prostym usprawiedliwieniem zła w wybielanym na siłę Kurasiu.

Być może to jednak wygrywa Basia, która robi to, na co nie mogły sobie pozwolić pokolenia kobiet tkwiących u boku wojowników o niepodległość – odchodzi? Mam wprawdzie obawy, że mój ulubiony luj ocenia ją jako tę, która po prostu do końca tej ważnej, męskiej walki nie pojęła. Dla mnie istotne jest jednak to, że przetrwanie Piotrka okupione jest utratą bodaj najważniejszej w jego życiu osoby – i że przed ryzykiem takich strat stają wszyscy wyznający wartości narodu, państwa, niepodległości i, opcjonalnie, jakiejś monoteistycznej religii.

10 uwag do wpisu “Ognia, wody i do piachu

  1. A wiesz, że WO miał o tym felieton?
    „Ostatnio w Dużym Formacie (nr 39, 4.X.2011) ukazał się tekst Wojciecha Orlińskiego „Ateista kontra katolik”. Jest to recenzja książki „Ogień” Łukasza Orbitowskiego, przy okazji której Orliński przytacza prawo Poego (od Nathana Poego, a nie Edgara), które mówi, że „przy pewnym poziomie ekstremizmu nie da się już odróżnić, czy ktoś naprawdę jest taki radykalny, czy tylko z kamienną twarzą robi sobie z radykałów jaja”.”

    Polubienie

  2. Ależ masz dobór lektur o.O

    U mnie ostatnio polska fantastyka w całości okupuje półkę „meh, nic ciekawego”, poza jednym czy dwoma nazwiskami, i co trafię na jakąś recenzję, tylko się utwierdzam w przekonaniu, że to właściwe dla niej miejsce.

    Polubienie

  3. Brzezińska zacna, ale ostatnio trochę nieobecna – jak naskrobie tę nową książkę, to się zobaczy. Natomiast do pisarstwa Ani Kańtoch mam mieszane uczucia, mam złe wspomnienia o „Mieście w zieleni i błękicie.” Także „Czarne” przeczytam, ale podchodzę bez ekscytacji.

    Polubienie

  4. „Co za władca skazuje na śmierć złodziei i donosicieli?”
    Władca, który prowadzi wojnę; sądy wojenne skazywały nieraz na śmierć za to, za co w czasach pokoju należałoby się najwyżej więzienie. Ponadto władca, który może utrzymać przy sobie ludzi już tylko strachem, bo wojna, którą toczy, dawno jest przegrana.

    Polubienie

skomciaj mię