Terror empatii

W Gazecie Warszawskiej Czytelniczka Marta odważnie mierzy się z tematem śmierdzącego terroru w autobusie:

Obok siedzi mężczyzna – ubrany w wiele warstw. Wokół unosi się straszny odór. Mężczyzna monologuje, przy czym 90 proc. jego wypowiedzi stanowią straszne przekleństwa. Tył autobusu sterroryzowany.

Czytelniczka zastanawia się, co zrobić w takiej sytuacji, rozważa interwencję Straży Miejskiej lub przynajmniej sprawdzenie biletu; z drugiej strony bierze pod uwagę ewentualne opóźnienie i wściekłość pasażerów na warszawski zbiorkom.

Refleksja o samopoczuciu tego, nie da się ukryć, uciążliwego pasażera nie pojawia się w liście czytelniczki. Pojawiła się w późniejszym flejmie, artykuł bowiem zalinkował Btd na googleplus i wywołał zaskakująco żywą, nawet jak na think tank, dyskusję. Ona nadal trwa, ale że w serwisach społecznościowych sporo kontentu po jakimś czasie ginie, pozwolę sobie wykorzystać argumentację i źródła w niej użyte.

Tytułem wstępu: mam świadomość mojej hipokryzji. Ona zaczyna się w momencie, gdy ubrana w ciepły polar odpalam laptopa kupionego na raty, wstępuję w internet i zaczynam dyskusję. Mam komfort przerwania dyskusji. Mam komfort złożenia deklaracji stanowiska w polemice z nikłym ryzykiem, że ktoś zawoła „sprawdzam”. Mogę, oczywiście, przywołać wspomnienia podjęcia kilku prób ludziom napotkanym tu i tam, ale jest powód, dla których wracam do nich niechętnie: wiem, że ta pomoc była nieskuteczna, a w najlepszym razie doraźna; nie pomogłam na stałe, nie uratowałam nikomu życia, nie jestem bohaterką. Nie jestem nią także flejmując w internetach (chociaż mam wiarę w to, że opowiadając tu, na blogu, jakąś historię, czasem przekonam kogoś do swoich racji i może jakoś pomogę; ale wiem, że może ona być złudna). Ba, zarówno działania realne, jak i wirtualne prócz mniej lub bardziej iluzorycznej pomocy doskonale mi robią na ego i czuję się szlachetna oraz pomocna. I, będę tu brutalnie szczera, jeśli ktokolwiek mi powie, że pomaga innym nie mając gratyfikacji w dobrym mniemaniu o sobie, uznam, że albo jest jeszcze  większym hipokrytą niż ja albo ma spore zaburzenia w postrzeganiu siebie.

Więc tak, jestem hipokrytką. Nie jestem w sytuacji opisywanego mężczyzny, nigdy nie byłam, chociaż bywało blisko i mam świadomość, że mogę kiedyś się w niej znaleźć. Mogę więc tylko wyobrażać sobie, co przywiodło go do sytuacji, w której, niedomyty i odurzony, wzbudza wstręt w autobusie i jak on się z tym czuje.

Wyobrażam sobie więc, że z jakichś przyczyn coś mu się stało w ośrodek, który w zwykłych warunkach mówi nam codziennie „umyj się, włóż czyste ciuchy, idziesz do ludzi”; że są powody, dla których albo nie zauważa, że budzi odrazę, albo jest mu to obojętne. Zakładam, że jest on bezdomny; jako hint traktuję informację o kilku warstwach odzieży, zatem prawdopodobnie ma na sobie wszystkie swoje rzeczy.

Wykorzystując research, który zrobiłam podczas wspominanej dyskusji, można mówić o zespole zachowań i postaw, charakterystycznych dla osób w tej sytuacji:

„Nie ma wątpliwości, że wielu, zapewne nawet większość polskich bezdomnych znalazło się w tej sytuacji na skutek popełnianych przez siebie błędów życiowych lub odstępstwa od elementarnych norm życia społecznego, nie czyniąc przy tym wszystkiego co możliwe, aby się z niej wydobyć. Rozumowanie to i wynikające z niego oceny mogą się jednak odnosić do ludzi, którzy przeszli normalny proces socjalizacji, którzy nie przenoszą we własne życie patologii swoich rodzin pochodzenia oraz potrafią właściwie oceniać i rozwiązywać swoje problemy. Większość tzw. bezdomnych z wyboru nie może sprostać temu standardowi, wykazując różnorodne syndromy nieprzystosowania społecznego, z reguły współwystępujące z chorobą alkoholową.”

(źródło: http://www.monar.pl/content/zdjecia/Diagnoza_Zespol_Badawczy.pdf)

Innymi słowy: tak, coś się stało. Życie temu człowiekowi potoczyło się tak, że w pewnym momencie dopadł go kryzys. Zadziało się w jego życiu także to, że nie nauczył się radzić sobie z kryzysem; może nie miał po temu woli, może kompetencji, może obu. Nie pozyskał również umiejętności społecznych, by zgromadzić wokół siebie grupę ludzi, która umiałaby kryzys rozpoznać na czas i pomóc mu się z niego podźwignąć. Człowiek z wbudowaną pewnością siebie i siatką przyjaciół w takiej sytuacji się mobilizuje; człowiek pozbawiony tego zaplecza może pogrążyć się całkowicie.

(O klinicznej, zdiagnozowanej depresji można mówić w 20-25% przypadków:
http://www.ehow.co.uk/about_6106011_homelessness-depression.html
http://www.ori.org/Research/scientists/scientistPublications/Rohde/Depression-in-Homeless-Adolescents2.pdf;
odsetek jest mniejszy w krajach, w których w ramach walki z wykluczeniem społecznym podejmowane są działania, w szerokim rozumieniu, socjalizacyjne względem bezdomnych)

Jak wskazałam w cytacie z opracowania monaru, do kombinacji samotności i bezradności dochodzi również dość często choroba alkoholowa, która wielokrotnie jest nie skutkiem, a przyczyną bezdomności.

Skoro pojawia się wątek alkoholizmu, narzuca się też argument, by nie utrzymywać uzależnionych w chorobie i nie zacierać śladów strat wynikających z nieleczonego alkoholizmu. Innymi słowy, ignorowanie stanu chronicznej fazy alkoholizmu pogłębia chorobę i jest szkodliwe. Mam jednak poważne wątpliwości, czy izolacja chorego, czyli w naszym przykładzie, po prostu usunięcie go z autobusu da jakikolwiek efekt.

Bowiem na pytanie, kiedy uzależniony podejmie próbę leczenia odpowiedź jest taka, że wtedy, gdy pojawi się w jego życiu ten krótki moment, w którym sobie zrobi bilans zysków i strat z alkoholizmu. Takim momentem może być wyrzucenie z domu rodzinnego (btdt); przykładem mogą także być ludzie, którzy zaczynają terapię po utracie pracy z powodu picia lub gdy ich dzieci są już umieszczane w placówce opiekuńczej.  Strat musi być więcej. I warunek konieczny: jeśli w tym czasie będzie ktoś na tyle blisko, by się przebić z komunikatem „to można leczyć”, jest szansa, że chory utrzyma się w ocenie tego bilansu i podejmie terapię. Ilu spośród uzależnionych ma szczęście mieć koło siebie kogoś na tyle bliskiego? Na ile można oczekiwać od osoby bliskiej, dość często współuzależnionej, umiejętności skutecznej pomocy, gdy sama zebrała po drodze spory bagaż krzywd od rodzica czy małżonka pogrążonego w chorobie?

(jest dla mnie rzeczą oczywistą, że w pierwszej kolejności ktoś taki powinien jednak zatroszczyć się o siebie; ale: nawiązując do analogii z cuchnącym, awanturującym się współpasażerem – DDA takiego współpasażera ma nie na siedzeniu obok, lecz na kolanach i nie przez godzinę, lecz przez całe życie, więc jego prawo do poczucia krzywdy jest o wiele, wiele większe)

Wracając do pytania: co zrobić – przyznam, że daleka jestem od tego, by wymagać od kogokolwiek wystarczającej cierpliwości, siły i odwagi pozwalających na street working czy wolontariat. Jeśli ktoś nimi dysponuje, ma mój podziw i szacunek. Jestem jednak zdania, że osoba bez odpowiednich kompetencji (takich jak: social skills, by swobodnie nawiązać rozmowę, odpowiednia dawka otwartości, by nie zatłuc rozmówcy pogardą, asertywność, by nie pozwolić ani sobie, ani rozmówcy na osunięcie się w agresję) może raczej zaszkodzić niż pomóc, więc jeśli ktoś nie czuje się na siłach, moim zdaniem lepiej, by powstrzymał się od działań.

Usunięciu człowieka, który jest na dnie, z autobusu ludzi, którym jest lepiej powinna towarzyszyć mentalna asysta, dzięki której pozyska on zręby wiedzy, jak od tego dna próbować się odbić oraz wsparcie w tym procesie (i na pewno w tym kierunku powinny także iść zmiany w polityce socjalnej). Okrzyk „wywalić z autobusu, niech się sam ogarnie” nie będzie niczym innym jak okrzykiem w swojej istocie korwinistycznej pogardy „ja sobie radzę, więc i on powinien, a nie, że jedzie ze mną, śmierdzi i mi przeszkadza”.  Oczywiście, że przeszkadza. Nikomu nikt nie każe wyłączyć węchu lub nie czuć obrzydzenia. Ważne jest jednak, co z tym obrzydzeniem robimy w naszych głowach. Bo fakt, że my sobie radzimy przeważnie nie jest wyłącznie naszą zasługą, lecz splotem szczęśliwych okoliczności, które wyposażyły nas w odpowiednie umiejętności radzenia sobie w kryzysie.

 

31 uwag do wpisu “Terror empatii

  1. Przeleciałam wzrokiem, ale nasuwa się jedno pytanie — czy w opisanym przypadku rzeczywiście choroba alkoholowa jest bazowym problemem? Bo opis zachowania wygląda bardziej na zaburzenia psychiatryczne innego typu. A w takiej sytuacji niezareagowanie, niewezwanie policji i karetki do tego człowieka, to jest przejście obok chorego z połamaną nogą, bo przecież nie można go ruszać, bo go zaboli. Przepraszam, że chaotycznie, nie z nam sprawy, tak tylko się zastanowiłam. Bo u nas jest niestety odgórne założenie: śmierdzi i monologuje? Alkoholik.

    Polubienie

  2. Jednak zawsze pozostaje te 10% bezdomnych, którzy zachowują się dziwacznie i odstają, a alkoholikami nie są. Oraz ogromny odsetek tych, którzy owszem, są, ale alkoholizm to próba samoleczenia choroby psychicznej (bardzo u nas niestety ciągle popularne podejście, nieprawdaż). O co mi chodzi: że w przypadku alkoholika być może wezwanie policji skoczyłoby się odwiezieniem do izby wytrzeźwień i wywaleniem z powrotem na ulicę, ale nie można zakładać, że a) to jest „tylko” alkoholizm b) to chory musi i MOZE zdecydować o terapii.

    Bo jeśli to jest na przykład daleko posunięta schizofrenia, to nie ma takiej możliwości, żeby ten chory człowiek kiedykolwiek zdecydował się na terapię. Przymus leczenia może się tu wydawać czymś okropnym i nieetycznym, ale w gruncie rzeczy trzeciego wyjścia nie ma: można zignorować albo wezwać tę policję. I ja jednak uważam, że ignorowanie i udawanie, że problemu nie ma, jest jak najgorszym wyjściem.

    Polubienie

  3. Radek, IMHO, też nie do końca, raczej „ja nigdy bym się tak nie stoczył bo by mi na to nie pozwolili”. No i jeszcze raz przypomnę, że to że ktoś jest zaniedbany do potwornego smrodu włącznie, to jeszcze nie znaczy że jest bezdomny, może egzystować na szeroko pojętym marginesie po prostu.

    Polubienie

    • @Ness: I dla tych 10% mamy dawac przyzwolenie na interwencje policji? (Pomijam oczywiscie sytuacje, gdy ktos jest bardzo agresywny, chodzi mi o zwykla uciazliwosc upitego na proroka)
      @Tarhim: wiem; zwroc uwage, ze ja to zalozenie robie nie w oparciu o zapach tylko kilka warstw ubran.

      Polubienie

  4. Użyłem sformułowania wypierdalaj z autobusu i się ogarnij, bo dalej nie rozumiem na czym polega problem z wzięciem prysznica raz na tydzień, przespaniu się pod dachem a nie na dworcu i zjedzeniem gorącego posiłku z talerza a nie zimnego ze śmietnika. Znaczy rozumiem ale nigdy nie zrozumiem.

    Polubienie

  5. Tak, wydaje mi się, że tak. Ze interwencja policji ORAZ pogotowia (jednocześnie!) w sytuacji takiej jak opisana jest konieczna i że obowiązkiem człowieka zdrowego jest dopilnowanie, żeby ta interwencja się odbyła. Nie chodzi o to, żeby wyprosić z autobusu pijanego gościa. Chodzi o to, żeby w obawie o uczucia nietrzeźwego nie wylać z kąpielą kogoś naprawdę chorego, kogoś, kto może po tygodniu na rispolepcie i depakinie zacznie się myć, myśleć trzeźwo i przestanie mówić do siebie.

    Oczywiście łatwo gadać. Obawiam się, że sama bym grzecznie zignorowała, albo nie starczyłoby mi odwagi, żeby dopilnować tej interwencji do końca: ze spisaniem numeru sprawy od policji, z dopilnowaniem, żeby ten człowiek trafił na badanie psychniatryczne, a nie na ulicę. Ale myślę, że tak jednak należałoby postąpić, przyjąć tę odpowiedzialność. Nierówna walka, wbrew sobie, wbrew zasadom („nie wtykaj nosa…”), wbrew oczekiwaniom systemu (bo jasne, że policja zrobi wszystko, żeby sprawę zbagatelizować i tego człowieka potraktować jak pijaka, tak właśnie — nie „chorego na chorobę alkoholową” tylko „pijaka”).

    Polubienie

  6. @radkowiecki: nawet pomimo tego, co tu wyjaśniłam? Szkoda trochę, wydawało mi się, że piszę na tyle prosto i spokojnie, by to nie było trudne do zrozumienia.

    @nessie: znaczy ja się zastanawiam, czy my jednak nie postulujemy tego samego. Bo w moim sprzeciwie wobec wywalenia gościa z autobusu jest głównie to, że go wywalamy, opcjonalnie odstawiamy na wytrzeźwiałkę i z powrotem na ulicę. Jeśli udałoby się wypracować taki model interwencji, w którym a) dałoby się rozpoznać, że chory, do leczenia psychiatrycznego; b) będzie miał potem opiekę, to jest to do rozważenia.

    Polubienie

  7. No ja czuję, że jednak postulujemy to samo i nawet się zdziwiłam, że polemizujemy, bo wychodzimy chyba z tego samego założenia: byleby nie porzucenie społeczne, wypchnięcie przez kratki gdzieś do odpływu.

    Polubienie

  8. Emo masz strasznie pogięte!

    I nie przystające do współczesnego społeczeństwa:

    PRZEPISY PORZĄDKOWE LOKALNEGO
    TRANSPORTU ZBIOROWEGO W ŁODZI

    W pojeździe zabrania się:
    (…)
    2.5. przebywania osobom, które poprzez swój wygląd lub zachowanie są uciążliwe dla podróżnych, w szczególności:
    (…)
    2.5.2. osobom o brudnym, niechlujnym wyglądzie lub odrażającym zapachu,
    2.5.3. osobom żebrzącym,
    2.5.4. osobom w inny sposób uciążliwym dla innych Pasażerów…
    http://mpk.lodz.pl/showarticleslist.action?category=1092

    Choć lepszy (bardziej skuteczny) przepis z Wawy:

    § 11
    1. Osoby uciążliwe, zagrażające bezpieczeństwu lub porządkowi mogą być usunięte z pojazdu, przystanku
    http://www.ztm.waw.pl/?c=134&l=1

    Polubienie

  9. Ostatnio w rozmowie o podobnym temacie doszłam do wniosku, że wystarczy sobie wyobrazić co musiałoby mi się stać, czego by mi musiało zabraknąć, żebym jeździła autobusami śmierdząc i mamrocząc. I nie ma wytłumaczenia „mi by nigdy, bo by mi nie pozwolili”, bo właśnie tych co by nie pozwolili trzeba najpierw wszystkich na różne sposoby potracić/zniechęcić/cokolwiek.

    Polubienie

  10. Nie wiem od czego zacząć. Niedawno w wiadomościach w TOK FMie mówili o bezdomnych – że zima idzie i to jest ciężki czas dla nich, że zapełniają się noclegownie, wiadoma gadka. I tu wtrącenie o „bezdomnych z wyboru”, którzy się narażają bo nie chcą do noclegowni, krótka wstawka wypowiedzi osoby z tej szufladki. Na samym końcu, dwie informacje: w mieście jest X bezdomnych, a miejsc noclegowych like 3 razy mniej. Gdybym się nie wsłuchiwał pewnie w ogóle bym tego nie wychwycił, ot jakaś liczbowa ciekawostka na koniec newsa.

    @Nessie-jp mówi że może chory psychicznie i czeba było wezwać policję z karetką. A jeśli jest rzeczywiście chory psychicznie, to co oni niby z nim zrobią? Przecież nie jest ubezpieczony. Załóżmy, że jakimś cudem wezmą go na oddział (a raczej nie wezmą, to nie SOR), to nie bedzie żył na oddziale resztę życia – po wypisie już sobie lekarstw nie kupi i ma to samo co miał.

    @Szprota
    Nie napisałaś chyba o najważniejszej rzeczy: o głodzie. Po to się zakłada masę ubrań w ciepły dzień, z głodu jest zimno, nawet zdrowemu człowiekowi z normalną wagą. A niedożywienie ciągnie ze sobą masę konsekwencji, to powinno być oczywiste. Nie można od człowieka zagłodzonego oczekiwać że będzie się racjonalnie zachowywał i myślał o czymś tak abstrakcyjnym jak „odzyskiwanie kontroli nad własnym życiem”, czy „naprawianie błędów”.

    Food for fought dostarcza kultmaszyny któremu wpuszczają zaszczanych śmierdzieli do bloku i on na tej podstawie dowodzi że prawica współczuje bezdomnym, co jest żałosne, bo powinna współczuć pielęgniarkom.

    W ogóle wkurwia mnie to protekcjonalne pierdolenie o życiowych błędach i nieprzystosowaniu. Sam bym był bezdomny gdyby nie pomoc rodziny, która należy do klasy średniej wyłącznie dzięki szczęściu swoich rodziców a nie jakimś przystosowaniom do życia w komunizmie i kapitalizmie. To nie bezdomni są wykolejeni – chore i wykolejone jest społeczeństwo które pozwala „nieprzystosowanym” umierać na ulicy. Oczywiście każdy wie co by zrobił na ulicy, im sytszy tym wie lepiej jak by myślał na głodno, co jeden to lepszy ekspert od życia – on by nie wziął tego kredytu, on by wybrał lepszy zawód, on by nie pił, nie ubrałby się jak dziwka, a już na pewno by krzyczał ratunku, on jest zbyt normalny żeby go to spotkało, może – upewniwszy się o powyższym – odetchnąć z ulgą, mrucząc pod nosem że powinni coś zrobić z tym smrodem na dworcu.

    Polubienie

  11. @ noname
    „Food for fought dostarcza kultmaszyny któremu wpuszczają zaszczanych śmierdzieli do bloku (…)”

    Nie wpuszczają, lecz wpuszczali. Czytanie ze zrozumieniem się kłania. Kłania się ono również odnośnie prawicy, bo ja nigdzie o prawicy nie pisałem. Zabawne natomiast jest to, że określenia typu „śmierdziel” też nie użyłem – to Ty przez cały czas starasz się sugerować, że go użyłem. Zgaduję, że to by świetnie potwierdzało Twoją hipotezę o dehumanizacji, „strachu przed Innym” i całej reszcie tego socjologicznego bełkotu.

    Co więcej, we wpisie dotyczącym żebraków przestawiłem pewne oszacowanie. Ty tego oszacowania nawet nie próbowałeś podważyć w merytoryczny sposób. Zamiast tego piszesz tu o głodzie. No to teraz najzabawniejsze: skoro żebrak jest w stanie wyżebrać 2,5 raza więcej niż zarabia pielęgniarka, to czemu chodzi głodny i brudny, kiedy ona jest w stanie wyżywić i ubrać nie tylko siebie, ale często również swoje dziecko?

    Polubienie

  12. No i jeszcze dwie sprawy: istnieje coś takiego, co się nazywa freeganizm. Istnieją skłoty. Porównaj sobie wygląd, zapach i zachowanie przeciętnego punkowca – skłotersa z wyglądem, zapachem i zachowaniem przeciętnego bezdomnego.

    A skoro tak bardzo współczujesz bezdomnym, to czemu oczekujesz, że to inni będą im pomagać? Zaproś kilku do swojego mieszkania, a dopiero potem oczekuj od innych, że będą się dla nich poświęcać. No, czemu nie zaczniesz od siebie?

    Polubienie

  13. @Kult maszyny i los pielęgniarek: fałszywa dychotomia. Wskaż mi, gdzie twierdzę (twierdzimy), że należy mieć w dupie pielęgniarki, bo są bezdomni.
    Przewagą socjologicznych bzdurmistrzów nad cyfrowymi kultami maszyn jest to, że nie ujmują nieszczęścia wyłącznie w liczby i proporcje.

    Co do brania do domu i realnej pomocy, jeszcze raz odsyłam do przedostatniego akapitu tej notki.

    @Ezechiel: OK, metr pięćdziesiąt, czarne włosy, prawdopodobnie czarna bluza z kocimi uszkami.

    Polubienie

  14. @ Szprota
    Wskaż mi, gdzie napisałem, że to Wy tak twierdzicie. Napisałem coś zupełnie innego. Napisałem, że przeciętny bezdomny w ciągu godziny dostaje więcej niż w ciągu tej samej godziny zarabia pielęgniarka. Jeśli więc pielęgniarkę stać na jedzenie, to i przeciętnego bezdomnego stać. A więc głód nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem, ponieważ nawet jeśli bezdomny rzeczywiście jest głodny, to nie wynika to z braku pieniędzy, z tego, że podwinęła mu się noga, czy z tego, że złe społeczeństwo nie dało mu szansy. Co więcej, podałem przykład punkowców – skłotersów, którzy też nie mają domu, pracy i często również wykształcenia, a jednak są w stanie nie tylko zachowywać się w sposób nieuciążliwy dla innych, ale często także za darmo robią różne pożyteczne rzeczy.

    Jeśli natomiast chodzi o pomoc, to zaproponowałem Noname zaproszenie bezdomnych do siebie tylko dlatego, że on nazwał klasizmem i dehumanizacją to, że nie chcę, aby bezdomni załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne na mojej klatce schodowej. Skoro to, że ja ich nie chcę u siebie, jest klasizmem i dehumanizacją, to jest nimi również to, że on ich nie chce u siebie.

    Polubienie

  15. @Veln: no przyszedł jak kto dobry, to na razie z nim gadam.

    @Kult maszyny:
    „A więc głód nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem, ponieważ nawet jeśli bezdomny rzeczywiście jest głodny, to nie wynika to z braku pieniędzy, z tego, że podwinęła mu się noga, czy z tego, że złe społeczeństwo nie dało mu szansy.”
    Bzdura. Przeczytaj jeszcze raz notkę, skupiając się na cytacie z raportu monaru. Się może dowiesz, z czego co wynika.

    Polubienie

  16. „Syty głodnego nie zrozumie”. A „przysłowia są mądrością narodów”.

    Obie powyższe mądrości przysłowiowe dedykuję Radkowieckiemu.
    Dla Kultmaszyny mam też kawałek buchalterii (w sprawie „skoro żebrak jest w stanie wyżebrać 2,5 raza więcej niż zarabia pielęgniarka, to czemu chodzi głodny i brudny, kiedy ona jest w stanie wyżywić i ubrać nie tylko siebie, ale często również swoje dziecko?”):

    Kulcie, on, ten żebrak, pewnie nie pracuje na cały etat. Gdyby się przyłożył, wziął też parę nocnych dyżurów, to by mógł nakarmić braci i siostry, wszystkich wykąpać, no i miałby szansę zostać św. Franciszkiem II.

    Polubienie

  17. @kultmaszyny
    „skoro żebrak jest w stanie wyżebrać 2,5 raza więcej niż zarabia pielęgniarka, to czemu chodzi głodny i brudny, kiedy ona jest w stanie wyżywić i ubrać nie tylko siebie, ale często również swoje dziecko?”

    Hihi, tylko że jak pamiętam pracę Zielińskiego o bezdomnych, to tam z wywiadów wychodziło, że żebractwo zdarza im się zazwyczaj wtedy, kiedy są w ciągu alkoholowym. Więc fantazjuj sobie dalej.

    Polubienie

  18. Znam paru żebraków, to porządna klasa średnia, której niejeden z tu komentujących mógłby pozazdrościć. Problemem jest tylko społeczna niechęć do tego typu pracy i dyskryminacja, przejawiająca się np. kłopotami z dostaniem kredytu.

    Polubienie

  19. „Wygłoszenie formułki lub odśpiewanie krótkiej piosenki i przejście przez wagon w celu zebrania pieniędzy zabiera żebrakowi około 5 minut. Tramwaj ma dwa wagony, co razem daje 10 minut. Oczekiwanie na kolejny tramwaj (przy założeniu, że żebrakowi jest wszystko jedno, do tramwaju której linii wsiada) to dalsze 5 minut. Łącznie daje to 15 minut na tramwaj, czyli 8 wagonów na godzinę ((60 minut / 15 minut) * 2 wagony). Przy założeniu, że w jednym wagonie żebrak otrzymuje średnio 2,5 PLN (ostrożne założenie), daje to 20 złotych na godzinę. Netto.”

    Kultmaszyny – kompletne zero empatii, zrozumienia mechanizmów uzależnień i wykluczenia, korwinizm i niczym nieuzasadniona pewność, że sam w takiej sytuacji byś sobie poradził.

    I jeszcze:

    „we wpisie dotyczącym żebraków przestawiłem pewne oszacowanie. Ty tego oszacowania nawet nie próbowałeś podważyć w merytoryczny sposób” Ssiesz z palucha aż miło i domagasz się MERYTORYCZNEGO PODWAŻENIA?

    Nie dość, że buc, to jeszcze bezczelny

    Polubienie

  20. „Bo fakt, że my sobie radzimy przeważnie nie jest wyłącznie naszą zasługą, lecz splotem szczęśliwych okoliczności, które wyposażyły nas w odpowiednie umiejętności radzenia sobie w kryzysie.”

    Jeżeli radzenie sobie jest splotem szczęśliwych okoliczności to jak niby pojawiają się umiejętności radzenia sobie w kryzysie ? Jak coś co nie jest kryzysową sytuacją (szczęśliwy splot okoliczności ) uczy nas radzenia sobie w kryzysie? Wydaje mi się ,że to raczej te ciężkie sytuacje życiowe ,które nas doświadczają dostarczają takich umiejętności, kształtują nasz charakter ,sprawiają ,że uczymy się na błędach, czasem dostajemy kopa i zmieniamy coś w swoim życiu. I to jest nasza zasługa.

    Polubienie

  21. @czeremcha: chyba nie zrozumiałaś notki. Pisałam, że w sytuacji kryzysowej poradzą sobie ci, którzy mieli szczęście pozyskać umiejętności radzenia sobie z kryzysem: wzrastając we w miarę wspierającym środowisku. Jeśli ktoś tego nie miał, kryzys nie będzie dla niego kopem i nauczką na błędach.

    Polubienie

  22. Chyba nie zrozumiałaś mojego komentarza zarzucając mi czytanie bez zrozumienia tego co czytam. Nie odnosiłam swojej uwagi do notki jako całości tylko do konkluzji. Uważam ,że notka jest w mojej skromnej ocenie dobra, nie zgadzam się tylko z wnioskiem końcowym. Teraz to już nijak nie rozumiem jak z tego :
    „Bo fakt, że my sobie radzimy przeważnie nie jest wyłącznie naszą zasługą, lecz splotem szczęśliwych okoliczności, które wyposażyły nas w odpowiednie umiejętności radzenia sobie w kryzysie.”
    wyszło Ci to :
    „Pisałam, że w sytuacji kryzysowej poradzą sobie ci, którzy mieli szczęście pozyskać umiejętności radzenia sobie z kryzysem: wzrastając we w miarę wspierającym środowisku. ”
    SPLOT SZCZĘŚLIWYCH OKOLICZNOŚCI to coś co w mojej ocenie wydarza się bez naszego udziału, działania, na co nie mamy wpływu więc jak nic nie robienie może nas czegoś nauczyć? Jeśli w sytuacji kryzysowej pozostajemy bierni to nie pozyskamy umiejętności radzenia sobie w kryzysie . I teraz ten wniosek ” „Pisałam, że w sytuacji kryzysowej poradzą sobie ci, którzy mieli szczęście pozyskać umiejętności radzenia sobie z kryzysem: wzrastając we w miarę wspierającym środowisku. ” już bardziej trzyma się kupy. Znam osobiście osoby, których dzieci trafiły do placówki opiekuńczej i to dało im kopa ,żeby zerwać np. z nałogiem i otworzyć się na pomoc, bo tak jak napisałaś ktoś przebił sie z pomoca i komunikatem. I radzą sobie calkiem nieźle. Reasumując ,czasami tylko zbieg okoliczności nie wystarczy, bo potrzeba dużo pracy nad sobą i ze sobą ,żeby z kryzysu wyjść.

    Polubienie

    • @czeremcha: moze po prostu twoj komentarz nie byl zrozumialy bez dopowiedzenia, ktore zrobilas teraz?
      Mam wrazenie, ze jestesmy zgodne, tylko, jakby, startujemy z innego punktu w naszych rozwazaniach. Ty mowisz, ze nie ma wyjscia z kryzysu bez ciezkiej pracy (i ja sie z tym zgadzam), ja mowie, dlaczego podjecie tej ciezkiej pracy nie jest oczywiste.

      Polubienie

skomciaj mię