Władcy macic

Tego taga używa Anna Dryjańska opisując ludzi (dziwnym trafem, przeważnie mężczyzn) wyciągającym łapska po nasze prawo do decydowania, czy i kiedy chcemy mieć dzieci.

Niby w ostatnich miesiącach się uodparniam. Dzieje się tego tyle, że właściwie to wstaję co rano i zastanawiam się, czym nas dziś zaskoczą. A to ordojurki. A to trumienkowe. A to poseł PiS radzi używać kondomów po gwałcie (w sumie trudno się dziwić, że nie wie, jak się je stosuje, ale to może niech nie doradza?) No i w tym wszystkim – bam, genetyczka w Centrum Zdrowia Dziecka, niejaka Malina Świć, której światłe wypowiedzi można sobie przeczytać na fanpeju Seksizmu Naszego Powszedniego. Portal mamadu zdecydował się na wywiad z tą panią, no włos się jeży, mózg truchleje, cóż to za paskudny sposób myślenia.

Tabletki nie są pewne i nie chronią przed zakażeniami. Natomiast jest to mentalność seksu bez konsekwencji, bardzo niebezpieczna. A chore dziecko można przekazać do adopcji.

Tabletki są jedną z najpewniejszych metod antykoncepcji, natomiast faktycznie przed zakażeniami chronią prezerwatywy. Przypis dla posłów PiS: stosowane w trakcie stosunku, nie po. Konsekwencją seksu powinna być natomiast zmysłowa przyjemność z orgazmem włącznie plus ewentualne podtrzymanie więzi w związku  – i faktycznie, jeśli ludzie idą do łóżka nie chcąc tych konsekwencji, jeśli nie zależy im na tym, by było im przyjemnie i żeby wzmogło się pomiędzy nimi poczucie bliskości, to jest tu coś mocno nie tak.

Ewentualnie, jeśli wszystkie osoby zaangażowane w akt erotyczny tego pragną, konsekwencją seksu może być poczęcie potomka, ale dokładnie tak jak z w/w konsekwencjami, byłoby fajosko, superowo i w dechę, gdyby wszyscy w nim uczestniczący wyrazili na to entuzjastyczną zgodę.

4-2-gonna-make-a-baby

Każdy lekarz zasłaniający się klauzulą i dyskryminujący kobiety ze względu na to, że wybierają stosowanie antykoncepcji, musi liczyć się z tym, że będzie atakowany przez oburzone kobiety.

Tak, ideologia rzekomych praw… No i niestety brak kultury osobistej.

I ja się tu zgodzę z panią Maliną: faktycznie wyznaje ona ideologię rzekomych praw; praw zarodków, które jako żywo ani nie czują, ani nie myślą, ani nawet nie mają poczucia, że są kimkolwiek; no nie są ludźmi, część z nich będzie, część się samoistnie poroni, a część przeobrazi się w tak miluchne stworzonka jak zaśniad groniasty. Jest to także rzekome prawo władczyni macic do decydowania, który seks jest spoko, a który nie. Na ten przykład, tylko małżeński, tylko heteroseksualny i tylko kończący się ryzykiem poczęcia. Och, droga pani Malino, związki i seksy to o wiele więcej niż ten jeden model.

tumblr_nban74whwi1r3wairo1_500

Natomiast ja nie mam obowiązku brać udziału w rzeczach nieetycznych i w gruncie rzeczy nieleczniczych. Bez pigułek i bez amniopunkcji przecież się nie umiera.

Śmiem twierdzić, że zapobieżenie ciąży u nastolatki (bo nie udawajmy, że nastolatki nie uprawiają seksu) czy u kobiety chorej ma jak najbardziej funkcję leczniczą. I owszem: bez antykoncepcji i aborcji się umiera – wystarczy spojrzeć na statystyki śmierci przy porodach.

O etyce się z tą panią spierać nie będę, bo nie poznałaby etyki, rozumianej jako zapobieganie cierpieniu, nawet gdyby wpadła jej do gabinetu przez okno i zażądała ciepłego kocyka oraz kawałka pizzy hawajskiej.

Władczyni macic (nie ma co się łudzić: nie jedyna, jej kolegów jest cała dywizja) zasłania się „sumieniem”, by w poczuciu wyższej moralności pouczać, jakie badania genetyczne są dobre i miłe, a jakie nie. Bredzi o postawie roszczeniowej względem bezpiecznego seksu i odpowiedzialnego życia erotycznego.

Miałam tutaj stek wyzwisk, serio, miałam, bo dawno mnie nic tak nie wkurwiło, jak ta bezczelność, ale to donikąd nie doprowadzi, a tę panią utwierdzi tylko w przekonaniu, że jest obiektem ataków wściekłych, rozpasanych feministek (na marginesie: jak w oczach antyfeministów łączymy rozpasanie z faktem, że nikt by nas nawet kijem nie dotknął?). Tak, jestem wściekła, a fakt, czy jestem rozpasana nie jest niczyją sprawą.

Ujmę więc to tak: jak nie znoszę sformułowania „postawa roszczeniowa”, bo uważam, że musimy sobie rościć i się domagać, nikt za nas praw nie wywalczy – tak postawa tej pani jest właśnie roszczeniowa. Oczekuje, że każda jej pacjentka i każda zatrudniająca ją instytucja uzna jej wyobrażenia o moralności za obowiązujące. Jest to tak skrajny indywidualizm i chciejstwo, że dziw, że ta pani jest w stanie przebywać w jednym pomieszczeniu z innymi i oddychać tym samym powietrzem. Już nie nawet nie to, że jest to wręcz socjopatia – to jest nawet niezgodne z duchem niekoniecznie wyznawanego przeze mnie katolicyzmu, który mówi dużo o wspólnocie.

Papież Franciszek (wisi mi pięć dyszek)

Są rzeczy, wobec których czuję się odklejona. Nie kumam, na przykład, święta zmarłych i w ogóle obrządku pochówku – ktoś umiera to ktoś umiera, ja będę pamiętać ze zdjęć czy notatek, zupełnie nie mam potrzeby dzielenia się smutkiem i tęsknotą ze społecznością, a już tym bardziej odbębniania ich w wybrany dzień w roku, do tego późną jesienią, kiedy to raczej chce się siedzieć w domu i zajadać pierniki. Czy też wznoszenia sztandaru z imieniem. Na wypadek, gdyby ktoś mi zarzucał, że nie wiem, o czym mówię: wiem od mniej więcej ósmego roku życia, kiedy to odeszła naprawdę bliska mi osoba. Jest na zdjęciach. Jest w moich wspomnieniach.

Inne rzeczy, które rzadko przenikają przez moją bańkę to ten pasywno-agresywny stosunek do obrzędowości religijnej, jaki mają tak zwani wyborcy PO (czyli młodzi, wykształceni, z wielkich miast, biurowa klasa średnia, liberalni światopoglądowo i ekonomicznie). Używam tu pewnej szufladki, ale może uda mi się opisać, o co mi chodzi – generalnie taka kategoria ludzi, którzy mają pewną (nikłą) stabilizację finansową, a często już i rodzinną, ufają raczej nauce niż wierze oraz bardzo często starannie zajmują stanowisko prawdy leżącej pośrodku, wychodząc z założenia, że dzięki temu będą obiektywni i racjonalni. Wychodzi różnie, bo są sprawy, w których nie ma symetrii. Więc podśmiewają się z cicha z obostrzeń religii rzymskokatolickiej dotyczącej strefy seksualności, bywa, że określają się jako ateiści, ale jednocześnie, zwłaszcza przy dyskusji o JP2 reagują w formie ALE PAPIEŻA TO TY SZANUJ.

No nie, bardzo mi przykro. Ja mogę uszanować to czy inne uczucie religijne osoby mi bliskiej i na słowa „to jest bowiem ciało moje” nie wykrzykiwać „no nie przy jedzeniu!” (dobra, ten jeden raz mi chyba wybaczycie?). W zamian oczywiście oczekuję, że i moje uczucia ateistyczne się uszanuje i nikt mi nie będzie robił wymówek, że się gdzieś nie przeżegnałam. Dopóki rzecz jest prywatna – nie ma problemu. Jedna osoba wierzy w bóstwo, inna w rock and roll, trzecia w eksperymentalny sygnał dobra (a ja chyba w to, że ludzie pragną być kochani i jak się ma to w pamięci, można wspólnie zdziałać sporo dobrych rzeczy). Gdy staje się publiczna czy polityczna – gdy nagle okazuje się, że czyjaś wiara nie pozwala mi decydować o sobie, gdy dowiaduję się, że jakiś ksiądz czy papież powiedział coś, co w ogóle nie powinno mnie interesować – przestaję mieć skrupuły.

No i tu wracamy do Franciszka, który ostatnio powiedział, że katolicy nie muszą być jak króliki.

Zrugałem kilka miesięcy temu w parafii kobietę, która była po raz ósmy w ciąży i była po siedmiu cesarskich cięciach, pytałem ją: Chce pani osierocić dzieci? Nie trzeba rzucać Bogu wyzwania – powiedział.

Dysponuję tylko polską wersją tekstu, więc opieram się na niej: nie wiem, czy ta kobieta jest samotną matką (ale siedmiorga dzieci? nie wydaje mi się), nie wiem też, czy do papieża przyszła sama, czy słowa te padły w trakcie rozmowy sam na sam. Wiem tylko, że papież zrugał za niepohamowane dziecioróbstwo.

No wiecie, dość mocne słowa jak na głowę instytucji, która tupie nóżką na antykoncepcję hormonalną, w tym awaryjną oraz wybitnie przyczyniła się do rozprzestrzenienia wirusa hiv bezrozumnym uporem w kwestii zakazu prezerwatyw (i nie, nie przekonacie mnie, że „naturalna kontrola urodzeń” ma porównywalną skuteczność z antykoncepcją hormonalną). Ja rozumiem: papa chce, żeby ludzie robili dzieci odpowiedzialnie. Chwali mu się, jest to jakaś nowość. Ale bez narzędzi kontroli urodzeń może sobie pogadać.

Poza wszystkim innym, jak ludzi stać i mają siłę, to niechże będą sobie wielodzietni. Póki kobieta ma wybór, czy zostać matką czy nie i decyduje o tym z pełnym wsparciem swoich praw reprodukcyjnych – bardzo proszę. Ci rodzice czworga dzieci, których znam, są fajni i ogarniają towarzystwo śpiewająco.

I też nie bardzo rozumiem, dlaczego miałabym do papieża przykładać jakąś inną, mniej nowoczesną miarę niż do innego polityka. Bo, słuchajcie – to jest polityk, to jest głowa państwa. Dlaczego mam go traktować inaczej? On żyje w XXI wieku, nie w XVIII. Ma pieniądze i wykształcenie. Ma dostęp do informacji naukowych. Ma władzę. Nie widzę powodów, by puszczać mu płazem rugania matki o jej ciąże, jakby je sobie sama robiła i nie widzę powodów, by nie pytać: no fajno, ale skoro tak, to dopuść-że jakąś nowocześniejszą kontrolę płodności niż mierzenie temperatury i obserwację śluzu.

To znaczy wiem, że papież się moją notką przejmie tak samo jak utyskiwaniem Terlikowskiego, bo żadne z nas nie ma takiej władzy jak Franciszek. No, Terlikowskich trochę częściej zapraszają do polskiej telewizji (a szkoda). Ale zaczęłam od tego, że jestem odklejona od pewnych rzeczy, no więc: jestem odklejona od tego zachwytu Franciszkiem, że jaki on liberalny i nowoczesny. No gdzie? Jest normalnym, homofobicznym, mizoginicznym i zafiksowanym na seksualności księdzem jak większość księży katolickich; nawet jak powie coś, co zaczyna mieć pozory racjonalności, to zaraz wraca w utarte wiekami uprzedzeń koleiny. I nawet jeśli widuję tak zwanych normalnych księży, to sami widzicie, co często się z nimi dzieje: są uciszani, przenoszeni na odległe parafie itp. Cóż, polski KRK ma wiele cech organizacji przestępczej i wstępuje się do niej jednak na własne ryzyko.

Papież nie jest świętością. Z jakiegoś powodu trafiło mu się najwyższe stanowisko i nie udawajmy, że nie było w tym takiej samej polityki, układów, koterii, przepijania na stole i kopert pod stołem jak w każdym innym układzie politycznym. Więc nie – żadnej taryfy ulgowej. Głupio zrugał kobietę, głupio mówił później – o kolonizacji ideologicznej przyrównując ją do kolonizacji, jakiej dokonał faszyzm. Zaiste, bardzo liberalny i postępowy ksiądz, no miejcie litość.

list pasterski na niedzielę

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!

Każdego roku o tej porze roku przeżywamy refleksje podsumowujące. Kierujemy myśl ku naszym rodzinom i podejmujemy refleksję na temat sytuacji współczesnej rodziny. Dzisiejszą Ewangelię opowiadającą o tym, że Rodzina z Nazaretu w trudnych i niejasnych sytuacjach starała się odczytać i wypełnić wolę Bożą, dzięki czemu wychodziła z nich odnowiona, usłyszą miliony chrześcijan na całym świecie. Tym samym zostaną przekonani, że także dzisiaj posłuszeństwo bogu i jego niezrozumiałej czasem woli jest gwarantem szczęścia w rodzinie, również w przypadkach przemocy w rodzinie, alkoholizmu czy nadużyć seksualnych.

Błogosławiony Jan Paweł II, czyli jak wszyscy wiedzą jedyny papież, z którego zdaniem polscy biskupi zdają się liczyć, przypomina wbrew zapisom historycznym i zdrowemu rozsądkowi, że prawda o instytucji małżeństwa jest „ponad wolą jednostek, kaprysami poszczególnych małżeństw, decyzjami organizmów społecznych i rządowych” (23 II 1980). Pociska jeszcze sporo bełkotu na temat kobiecości i męskości danych od boga, nierozerwalności instytucji małżeństwa i podkreśleń, że jedynie taka rodzina jest odpowiednia do wychowywania dzieci, co szczególnie potwierdzają reportaże typu „Kato-tata”.

Ta chrześcijańska wizja jest arbitralnie narzuconą normą, o której klerycy opowiadają, iż wypływa z odczytania natury osoby ludzkiej, natury małżeństwa i rodziny. Wziąwszy pod uwagę stosunek przedstawicieli tej instytucji do nauk zarówno ścisłych, jak i społecznych, musimy zgodzić się, że o rodzinie wypowiada nam się tutaj istny panel ekspertów. Jak twierdzą, odrzucanie tej wizji prowadzi nieuchronnie do rozkładu rodzin i do klęski człowieka, bez cienia refleksji, jak bardzo definicja rodziny zmieniała się przez wieki i jak uniwersalną zdaje się być prawda, że dziecko powinno być wychowywane przez kochających je bliskich. Jak pokazuje historia ludzkości, ślepe zaufanie katolickiemu Stwórcy jest często niebezpieczne i zagraża szczęśliwej przyszłości człowieka i świata. Wspomnijmy krucjaty, polowania na czarownice i Inkwizycję. Muszą zatem budzić w biskupach najwyższy niepokój próby przedefiniowania pojęcia małżeństwa i rodziny sugerowane współcześnie, zwłaszcza przez, jak to oni określają, zwolenników ideologii gender i nagłaśniane przez niektóre media. Wobec nasilających się ataków na gender studies czy gender mainstreaming skierowanych na różne obszary życia rodzinnego i społecznego czuję się zobowiązana, by z jednej strony stanowczo i jednoznacznie przypomnieć o braku państwowych środków, które by dostatecznie wspierały życie rodzin niepełnych czy najuboższych, co razi zwłaszcza wobec ostentacyjnego bogactwa katolickich możnowładców, a z drugiej podkreślić całkowity brak zagrożeń płynących z propagowania nowego typu form życia rodzinnego, z uwagi na płynność i zmienność definicji rodziny poprzez wieki.

Ideologia gender, jak sobie fantazjują biskupi, stanowi efekt trwających od dziesięcioleci przemian ideowo-kulturowych, mocno zakorzenionych w marksizmie i neomarksizmie, promowanych przez niektóre ruchy feministyczne oraz rewolucję seksualną. Jest w tym ułamek prawdy: wszystkie wymienione ideologie są z gruntu rewolucyjne i stwierdzają konieczność przedefiniowania odpowiednio: klas społecznych, roli kobiety w społeczeństwie i seksualności ludzkiej, również w społecznym wymiarze. Jak wszyscy wiemy, gender nie ma jednak wymiaru ideologicznego, lecz czysto badawczy. Równie dobrze można by mówić o ideologii antropologicznej czy etnograficznej. Sprzeciw biskupów wobec tej postawy badawczej promuje zasady całkowicie sprzeczne z rzeczywistością i integralnym pojmowaniem roli człowieka. Sama myśl o tym, że płeć biologiczna ma znikome znaczenie społeczne, i że liczy się przede wszystkim płeć kulturowa, którą człowiek może swobodnie modelować i definiować, niezależnie od uwarunkowań biologicznych, napełnia ich dusze czystą trwogą. Według ideologii serwowanej przez episkopat fakt, że człowiek mógłby siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną czy kobietą, może też dowolnie wybierać własną orientację seksualną, jest czymś nagannym. To dobrowolne samookreślenie, które nie musi być czymś jednorazowym, ma prowadzić do tego, by społeczeństwo zaakceptowało prawo do zakładania nowego typu rodzin, na przykład zbudowanych na związkach o charakterze homoseksualnym – trwożą się dalej klerycy. I ja byłabym strwożona stwierdziwszy u siebie aż takie oderwanie od rzeczywistości: pomijając fakt, że możliwość wyboru preferencji seksualnych czy płci jest etycznie obojętna, gender nie jest o tym. Gender jest o tym, że kobiety nie muszą do garów, a faceci za kółko. O tym, że mojemu partnerowi a.k.a konkubentowi nic nie odpadnie, gdy sięgnie po odkurzacz, ja zaś czuję się w pełni spójną kobietą mając nieogolone nogi.

Straszenie ideologią gender wynika w gruncie rzeczy z głęboko destrukcyjnego charakteru obecnej roli hierarchów Kościoła w Polsce; zarówno wobec pojedynczych, jak i relacji międzyludzkich, a więc całego życia społecznego. Zgodnie z najlepszymi wzorami historii Kościoła Katolickiego, jak zawsze uderzają w najsłabszych: kobiety nie podporządkowujące się roli matki i żony, mężczyzn rezygnujących z postawy macho. Czytamy w ich wynurzeniach kuriozalny tekst: „Człowiek o niepewnej tożsamości płciowej nie jest w stanie odkryć i wypełnić zadań stojących przed nim zarówno w życiu małżeńsko-rodzinnym, jak i społeczno-zawodowym”. Doprawdy, mocne słowa jak na mężczyzn w sukienkach, zadających się w zadziwiającej liczbie z chłopcami. Próba zrównania różnego typu związków jest de facto poważnym osłabieniem małżeństwa jako wspólnoty mężczyzny i kobiety oraz rodziny, na małżeństwie zbudowanej – zamiast tego nienaruszalnego w oczach kleryków wzoru proponuje się wspólnotę rodzinną, rodzinę patchworkową, grupę ludzi związanych bliskością, miłością i wzajemną troską. Wskażcie, co w tym nagannego, I dare you.

Spotykamy się z różnymi postawami wobec działań podejmowanych wobec zagadnienia gender. Zdecydowana większość nie wie, o co w ogóle chodzi, nie stwierdza więc żadnego zagrożenia. Inni, znużeni tematem przewijającym się ostatnio przez pierwsze strony gazet, odbijają się od niego bez chęci zagłębienia – i właściwie trudno ich za to winić. Wąskie grono osób – zwłaszcza nauczycieli i wychowawców – próbuje na własną rękę poszukiwać informacji o gender studies. Są wreszcie i tacy, którzy widząc absurdalność tej nagonki na tematykę ról społecznych uważają, że Polacy sami odrzucą roztaczane przed nimi apokaliptyczne wizje. Tymczasem gender mainstreaming, czyli równouprawnienie ról płciowych od wielu miesięcy wprowadzane jest w różne struktury życia społecznego: edukację, służbę zdrowia, działalność placówek kulturalno-oświatowych i organizacji pozarządowych. Warto tu wspomnieć, że i episkopat pełną garścią sięgnął po dotacje unijne w tym zakresie, zatem albo wbrew deklaracjom z ambony wypełnia je co do joty, albo też dopuszcza się poważnego nadużycia. Dodać należy, że w przekazach części mediów wspomniane gender mainstreaming jest ukazywane pozytywnie: jako przeciwdziałanie przemocy oraz dążenie do równouprawnienia.

Wspólnota Kościoła podobno w sposób integralny patrzy na człowieka i jego płeć, dostrzegając w niej wymiar cielesno-biologiczny, psychiczno-kulturowy oraz duchowy. Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć, czytamy w liście pasterskim. Groźne jest natomiast ideologiczne twierdzenie, że płeć biologiczna nie ma żadnego istotnego znaczenia dla życia społecznego. Kościół jednoznacznie opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć, ale równocześnie dostrzega niebezpieczeństwo niwelowania wartości płci, co dość dobrze wpisuje się w nielogiczność i niespójność postaw Kościoła i religii jako takiej. Przez chwilę zdaje się twierdzić z sensem: to nie fakt istnienia dwóch płci jest źródłem dyskryminacji, ale w chwilę później już odjeżdża z peronu duchowego odniesienia, ludzkiego egoizmu i pychy, z całkowitym pominięciem silnej internalizacji przemocy w męskiej roli płciowej i uległości – w żeńskiej. Kościół w żaden sposób nie zgadza się na poniżanie osób o skłonnościach homoseksualnych – żartuje episkopat, dodając w dalszej części, że aktywność homoseksualna jest głęboko nieuporządkowana oraz że nie można społecznie zrównywać małżeństwa będącego wspólnotą mężczyzny i kobiety ze związkiem homoseksualnym.

Pozwolę sobie nie parafrazować dalej – i tak przeciągam notkę ponad miarę. Z listu pasterskiego wynika wyraźnie, że KK, jak zawsze, stoi na straży tradycji tylko dlatego, że jest ona tradycją. W sposób najzupełniej przewidywalny upycha kobiety w role podrzędne mężczyźnie, dyskryminuje inne orientacje niż heteroseksualna i tworzy wizje jednego, niezmiennego wzoru rodziny na przestrzeni dziejów. Ich zacietrzewienie wobec gender studies i gender mainstreaming wynika z faktu, iż kulturowe role płciowe, poddane refleksji, mogą wydać się nie tak niezmienne i oczywiste – tym samym całe rzesze wiernych mogą po namyśle jednak wstać z klęczek lub zacząć zadawać niezręczne pytania, co się dzieje z ich dziećmi na zakrystii.

Czego życzę im w 2014.

Ateiści są boscy

Lublin ma swoje stałe miejsce w moim pojemnym serduszku. To tu spędzam jedne z piękniejszych letnich weekendów, to z tych okolic pochodzi miłość mojego życia, wreszcie – swoją wielokulturową historią (i jej powojenną eksterminacją) przypomina mi rodzinną Łódź. Poza tym jest miastem na wzgórzach, ma różne fałdki i zakamary – generalnie, bardzo kochane miasto.

(no i lęgną się tu doskonali komiksiarze)

Z dużą serdecznością myślę też o powstałej tamże Fundacji Wolność od Religii. Nowym czytelnikom może powinnam uświadomić, że mój stosunek do religii jest dość dawkinsonowski (ze starannym, mam nadzieję, wyłączeniem islamofobii). Jak czytamy w statucie fundacji, jej celem jest nawet nie tyle całkowita ateizacja społeczeństwa – nie zmartwiłoby mnie to szczególnie – co upowszechnianie tolerancji i szacunku wobec wyznawców innych religii oraz niewierzących. W ramach realizacji tych celów między innymi trwa kampania „Ateiści są boscy”. W jej ramach na billboardach ukazywani są ludzie malujący niebo. Jest również plakat, ukazujący to, co najważniejsze w działaniu fundacji i racjonalistycznym światopoglądzie:
lublin

Taki też plakat zawisł obok placówki oświatowej, zwanej Szkołą Podstawową nr 20 im. Jarosława Dąbrowskiego w Lublinie. Jak czytamy w artykule na stronie Gazety Wyborczej, „fundacja otrzymała informację od firmy udostępniającej nośnik, że na skutek interwencji dyrektorki placówki billboard zostanie zdjęty.” Przyczyną miała być niezgodność ze statutem szkoły.

Jeśli statut jest niezgodny z konstytucją, tym gorzej dla konstytucji!

Wiecie, co jest najgorsze? Że się nawet nie oburzyłam. Że w państwie, w którym zbiorowe zgorszenie wywołuje komendant żądający usunięcia krzyży z komendy, w którym krzyż w sejmie zawisł pod osłoną nocy, a sugestia usunięcia prowokuje do wielotygodniowej debaty – prosty, czysto informacyjny plakat o równouprawnieniu Kościoła i innych związków wyznaniowych oraz prawie do nieuczestniczenia w praktykach religijnych po prostu musi budzić kontrowersje. Po prostu musi. Może ta codzienna świadomość, jak bardzo zapis konstytucyjny jest martwy sprawił, że zobojętniałam.

Wstyd mi za to.

W sukurs przyszedł mi czytelnik (pozdrawiam), któremu chciało się bardziej niż dziennikarzowi artykułu dla Wyborczej i znalazł statut szkoły (trzeba pobrać, jest w .docu). Przewertowaliśmy go razem – i odniesienia do religii znaleźliśmy takie:

  • (uczeń ma prawo) do swobodnego wyrażania myśli i przekonań, w szczególności dotyczących życia szkoły, a także światopoglądowych i religijnych, jeśli nie narusza tym dobra innych osób;
  • (uczeń ma obowiązek) poszanowania godności osobistej każdego człowieka i jego prywatności oraz symboli narodowych i religijnych
  • Uznając prawo rodziców do religijnego wychowania dzieci, szkoła na życzenie rodziców organizuje naukę religii

(plus zapisy o ocenach z religii)

Mam dla was ankietę:

Szczególnie serdecznie zapraszam do niej znajomych Lublinian. I dyrektorki szkół. Oraz leniwych dziennikarzy.

update:
Dyrektorka przeprasza. Dobre i to.
(a w ankiecie prowadzi, oczywiście, Masaj)

rape god culture

To nie jest tak, że islam i prawo szariatu są jakieś strasznie wyjątkowe. Tam po prostu przyzwolenie na to, by ludzie wierzący w słowa niewidzialnego przyjaciela i księgi spisane przez zjaranych pastuszków mieli wpływ na świeckis prawo ma o wiele dłuższą tradycję niż w Polsce. Więc zanim eksploduje we mnie islamofobia, przypominam sobie tych wszystkich naszych dobrodusznych księżulków, co to dziś mają głos w moim domu, a za piętnaście lat zakażą mi in vitro, aborcji, antykoncepcji, seksu przedmałżeńskiego i chodzenia w spodniach. Oh wait, z aborcją i in vitro już im się udało.

To nie jest tak, że ZEA są jakieś strasznie wyjątkowe. W 90s spotkałam dziewczyny z Jemenu, strasznie panikowały na widok psa, jak również jak na czternastolatki miały wyjątkowo odważne stroje i makijaże (były absolutnie prześliczne). W parę lat później naturalizowaną Jemejkę w Polsce, która, surprise surprise, była najmilszą koleżanką w grupie na kursiku przygotowawczym. W każdym kraju, w którym jest dominująca większość religijna, myślenie o tej religii jako jedynej słusznej i przenikanie jej do dyskursu świeckiego jest nieuniknione. Zaczyna się od powtarzanego z ironicznym przekąsem życia poczętego, by po dwudziestu latach z pełną powagą dyskutować, azali dwudniowa zygota czuje lubo marszczy nosek, gdy ją połaskotać szczypcami.

Więc, po prostu, to nie jest tak, że Norweżka zrobiła coś strasznie wyjątkowo głupiego jadąc do muzułmańskiego kraju, a doświadczywszy w nim gwałtu, zgłosiła rzecz na policję. Zgodnie z prawami, w jakich funkcjonowała dotychczas (a do których, swoją drogą, cały czas nam daleko), nie mogła spodziewać się niczego więcej niż wszczęcia postępowania i, opcjonalnie, ukarania sprawcy.

Nie mogła i nie powinna była się spodziewać kary więzienia.

W internetowych dyskusjach oczywiście zatroskani wujaszkowie mówią to właśnie: że po co jechała, po co zgłaszała, to szariat, co my możemy zmienić. No na początek – oburzyć się, bo rzecz nawet z bolandzkiego grajdołka jest skandaliczna (co dopiero z norweskiego). Wyciągnąć wnioski. Na przykład taki o podejrzliwości względem upychania religii w rzeczy świeckie. Albo taki, że gdyby gwałtu doświadczyła na wyjeździe w, powiedzmy, Anglii, oburz poszedłby, tak jak trzeba, w pełnosprawnego na umyśle i ciele sprawcę. Mamy w tej sprawie tendencję do bagatelizowania sprawcy, bo pochodzi z innej kultury – ot, taki niegramotny ciapaty, prawda? – zapominając, że, jakkolwiek wynegocjowane w ramach umowy społecznej, pewne prawa ludzi powinny być całkowicie ponadkulturowe i ponadreligijne.

Oczywiście, że nie są, ale z całą pewnością nie przybliżymy pożądanego stanu obwiniając ofiarę za pobyt w ZEA. Czy przybliżymy oburzając się na fejsiku? Nie wiem, mam nadzieję, że odpowiednio częste powtarzanie kobietom doświadczającym przemocy, że niczym nie zawiniły jednak trochę pomaga.

episkopat, GTFO

Publikacja wypowiedzi episkopatu powinna być w Polsce zakazana – stwierdzili ludzie urodzeni metodą in vitro. A retorykę użytą przez kler porównali do prania mózgu.

Religia to „>produkcja< dusz, stanowiąca w istocie formę zawładnięcia życiem ludzkim” – czytamy w broszurze „o wyzwaniach teologicznych, przed którymi stoi współczesny człowiek”. Zaprezentowano ją we wtorek w siedzibie Stowarzyszenia Urodzonych w Największej Miłości.

Ludzie zrodzeni z in vitro krytykują episkopat, odkąd w rządzie Donalda Tuska powstał pomysł dotowania tej instytucji z budżetu państwa. Probówkowy język jednak zaostrza się. W tekście nazwano religię „procedurą znaną w hodowli żołnierzy i terrorystów”, która „nie jest w istocie procedurą strategiczną, jej celem jest wytworzenie człowieka bezwzględnie posłusznego dogmatom i nie zadającym pytań”.

Ludzie z probówek sprzeciwiają się religii głównie ze względu na tworzenie dodatkowych dogmatów i ich wdrażanie w społeczeństwie i tak mało krytycznym wobec ideologii sympatyzujących z totalitarnymi. Według nich jest to równoznaczne z faszyzacją życia codziennego.

„Już sam ten proces uwłacza ludzkiej godności. Zresztą większość wdrażanych konceptów nie wytrzymuje najmniejszej krytyki. A przecież i tak znajdą się ludzie, którzy dadzą im wiarę, i każdy z nich okazuje się bezradnym członkiem ludzkiej rodziny, którego godność i prawa bezwzględnie podeptano” – czytamy.

Ale „probówkowym” nie podoba się episkopat, bo używa konceptów nie potwierdzonych przez współczesną naukę.

Główny autor dokumentu, z wykształcenia lekarz we wtorek komentował: – W fazie incepcyjnej umysł człowieka traktuje się bardziej jako rzecz, a nie istnienie ludzkie. Bardzo dużo istnień ludzkich otumania się w procedurze mającej wyłonić jedną spójną religię.

Wtórował mu sekretarz generalny Stowarzyszenia Urodzonych w Największej Miłości. – Trzeba sprzeciwiać się działaniom, które uderzają w godność ludzkiego umysłu – mówił.

Probówkowi napisali też, że religia powoduje „zwiększoną liczbę uronień samoistnych i zmian memetycznych w obrębie rodziny, jak też częstsze wychowania dzieci z dysfunkcjami społecznymi”. I wprost poparli blipowicza Szwedzkiego, który ogłosił niedawno, że księży w Polsce można poznać po „dotykowej bruździe”, wskutek której rzewnie pierdolą.

Ludzie urodzeni dzięki metodzie in vitro nie uciekali też od pytania, jakie prawo powinno zostać uchwalone. – Publikowanie wypowiedzi episkopatu powinno być zakazane. W Polsce nie brakuje ustawy zasadniczej, która gwarantuje rozdział kościoła od państwa, lecz w istocie zachowujemy się jak watykańskie kondominium.

Sprzeciwiają się dofinansowywaniu budynków kościelnych i opłacaniu pensji katechetów.

Probówkowi w dokumencie wsparli też antykoncepcję i dopuszczanie aborcji na tak zwane życzenie: „Domaganie się zakazu aborcji stanowi wyraz wysoce niegodnego postępowania, nawet jeśli jego źródłem miałby być lęk lub poczucie źle pojętej odpowiedzialności za dziecko, utożsamiane w kościelnej retoryce z embrionem.”

Sauce:

puszysty smak arogancji

Przed seansem w kinie, a może także i w tv emitowana jest reklama serka Almette:


w której, jak widzimy, dziewczynka pyta domniemanego tatusia, co to są zagęstniki, barwniki i konserwanty. Tatko na kolejne pytania odpowiada z bezwstydnym uśmiechem, że nie wie, co w końcowej części reklamy głos z offu kwituje, że też i wiedzieć nie musi, bo serek Almette nie zawiera nic z powyższych, wobec czego jest zdrowy i motylki fruwają.

Tymczasem warto wiedzieć, czym są zagęstniki (ja do dziś dnia nie czułam potrzeby interesowania się tematem, bo średnio zważam na dietę). Nie będę Wam robić wykładu, bo ten blog zawsze trzymał się raczej nauk społecznych niż przyrodniczych i jeszcze bym coś pokręciła. W dużym skrócie, najczęściej stosowanym przy serkach zagęstnikiem jest karboksymetyloceluloza, której jedynym działaniem niepożądanym może być lekkie wzdęcie. Jest także nielubiana z wiadomych względów przez wegan i wegetarian żelatyna (mająca podobnie błahe skutki uboczne) i agar, który jest lekko toksyczny, ale w dawkach stosowanych w przemyśle spożywczym niegroźny. Barwniki w ogóle występują naturalnie w przyrodzie, a ich stosowanie jest ściśle kontrolowane i funkcjonuje na zasadzie quantum satis, czyli w najniższej dawce, niezbędnej do osiągnięcia zamierzonego efektu technologicznego. Co do konserwantów, ich użycie jest obwarowane licznymi zastrzeżeniami. Zostały sprawdzone pod kątem dopuszczalnego dziennego spożycia; oznacza to, że daną substancję można spożywać przez całe życie codziennie, bez szkody dla zdrowia.

Zatem kupując serek Almette nie mamy żadnej gwarancji, że będzie zdrowszy niż inne serki na rynku, prawdopodobnie zaś szybciej nam się zepsuje. Chociaż faktycznie jest pyszny. To pewnie przez ten azot, który go tak spulchnia. Mmm.

Dlaczego o serku? Ano dlatego, że to zniechęcające pytanie „nie musisz wiedzieć” jest dość istotne w rozmowie o odwrocie od nauki. Obserwujemy takowy: silne ruchy antyGMO czy ruchy antyszczepionkowe. Nasilający się brak zaufania do naukowców. Zamknięcie na racjonalną argumentację, a w niej powoływanie się do upadłego na badania wskazujących nieszkodliwość wyżej wymienionych. Zamiast tego, mocne emocjonalnie hasła (Genetycznie Molestowane Organizmy! Szczepionki śmierci!) i przede wszystkim przemożny strach przed nieznanym.

Na wczorajszym spotkaniu z Marcinem Rotkiewiczem w Klubie Sceptyków Polskich padło pytanie o przyczyny narastających ruchów antynaukowych. Wskazano kilka powodów: media nastawione na tanią sensację/ klikalność; ulegających opiniom społecznym sondażowych polityków i małe uczestnictwo niezidelogizowanych naukowców w debacie publicznej na te tematy. Rotkiewicz przy okazji wytknął lewicy neoludyczność, która (co już sobie dopowiadam) w walce o prawa wykluczonych brata się z antyglobalizmem i w efekcie daje grinpisowców przykutych do tej czy innej bramy. Chociaż zwłaszcza ruchy antyszczepionkowe przyciągają raczej sierotki po wujku Korwinie.

Mam też wrażenie, że jedynym obszarem, w jakim jesteśmy władni coś zmienić, to popularyzacja nauki. Po to są blogi takie jak Barta, Sporothrix, Misek do Mleka; po to pisuje Rotkiewicz w Polityce, Wojciech Zalewski na swoim blogu i Marcin Zwierzchowski w serwisie natemat.pl. Na wspomnianym spotkaniu wypowiadał się jeden (nieco starszy) Sceptyk Polski, który jadowicie i wzgardliwie piętnował ignorancję humanistów (trochę go rozumiem w obliczu rewelacji o trotylu we wraku Tupolewa). Czy tędy jednak droga?

Swojego czasu piętnowałam w Przekroju to, że zamiast bratać się (neoludycznie) z LMC popadał w arogancki antycelebrytycyzm. Podobny grzech arogancji ciąży na większości naukowców, którym łatwiej przychodzi bon mot o niekumatych humanistach niż wyjaśnienie, dlaczego złote kable to humbug dla bogatych audiofilów. Tymczasem, do cholery, nie jesteśmy na wojnie ani krucjacie. Przed nami co najwyżej misja edukacyjna dla nieprzekonanych. Zejdźmy z tonu i opowiedzmy o tym, że dzięki GMO też fruwa więcej motylków.

piątek, 17.08.2012

Raz:

Przesłanie Kościołów: katolickiego i prawosławnego

…w dzisiejszym świecie „proponuje się aborcję, eutanazję, związki osób jednej płci, które usiłuje się przedstawić jako jedną z form małżeństwa, propaguje się konsumpcjonistyczny styl życia, odrzuca się tradycyjne wartości i usuwa z przestrzeni publicznej symbole religijne”. „Nierzadko spotykamy się też z przejawami wrogości wobec Chrystusa, Jego Ewangelii i Krzyża, a także z próbami wykluczenia Kościoła z życia publicznego. Fałszywie rozumiana świeckość przybiera formę fundamentalizmu i w rzeczywistości jest jedną z odmian ateizmu”

– podkreślają. I dalej:

„Chcemy umacniać tolerancję, a przede wszystkim bronić fundamentalnych swobód na czele z wolnością religijną oraz bronić prawa do obecności religii w życiu publicznym”

Rosyjskie media podkreślają, że zwierzchnika Cerkwi prawosławnej powitano w Warszawie z honorami niemal takimi, z jakimi podejmuje się prezydentów. – Rosyjskich dziennikarzy zaskoczył wysoki, prawie prezydencki poziom powitania patriarchy Cyryla w Warszawie. Kompania reprezentacyjna i eskorta motocyklistów to dla powściągliwej Polski duża rzadkość – tym bardziej, gdy chodzi o wizytę niedawnego oponenta – podała telewizja NTV.

Dwa:

Violations of rules and policies of the cathedral was only one of the ways of expressing disrespect towards the society and religious hatred, towards a social group by the defendants.

The court find the actions by the defendants has indeed degraded and insulted an large part of citizens, in this case religious citizens and fueled hatred and hostility from them and was therefore in violation of the Russian constitution.

39zed

Trzy:

The Moscow city government argues that the gay parade would risk causing public disorder and that most Muscovites do not support such an event.

Ja przepraszam, że tylko cytaty i linki, ale co. za. dzień. co. za. dzień.

Problem z Hołownią

Z Hołownią problem jest taki, że on jest miły.

Serio. Ma miłą buzię wypoczętego trzydziestolatka, urocze nadąsane usteczka, na pierwszy rzut oka wydaje się być młodym, wykształconym człowiekiem z wielkiego miasta, którego można zaprosić na drinka i może nawet poderwać, a że przy okazji lubi sobie pogadać o religii, no cóż, każdemu jego porno.

Religia.tv ma coolerski talk-show z taką w stylu roku 2008 czołówką i mapetami w okienkach szyderców. Nazywa się to „Bóg w wielkim mieście” i Hołownia pewnego razu do programu zaprosił swojego kolegę Michała Piroga. Skłamałabym mówiąc, że wypatrzyłam godzinę emisji i popędziłam po popcorn, bo przecież nie mam telewizora. Program znalazłam przeczesując forum na gazecie. Ale owszem, zauroczona początkiem: „Tancerz. Żyd. Gej. Jak udaje mu się sprawnie połączyć to wszystko? Jak udaje mu się sprawnie żyć na tych trzech wymiarach?” siadłam i oglądłam, pełna oczekiwań na samo gęste wyciekające z ekranu.

A tam o tańcu nic, o żydowskich korzeniach jednym palcem i raczej w wymiarze religijnym: „nie możesz być agnostykiem! przecież jesteś Żydem!” (i biedny Piróg musiał wyjaśniać, że żydowskość ma dla niego znaczenie pochodzeniowe, jakby po jego oświadczeniu o agnostycyzmie nie było to oczywiste), a o gejostwie, owszem, sporo.

Gdy mam do czynienia z sytuacją „przychodzi gej do katolika”, to łapię się na myśli, że wiesz, geju, ale ty jednak tę krzywdę robisz sobie trochę sam. Znaczy, no, czego się spodziewasz, że katolik powie coś inaczej niż JP2? Że czyny homoseksualne nie są grzechem i że to wcale nieprawda, że jedynym dla ciebie ratunkiem, by czuć się dobrze jako katolik to pełna seksualna abstynencja? No serio, czemu sobie, geju, nie odpuścisz katolicyzmu, bo ta religia wyraźnie ci mówi, że cię nie chce. Można przecież poszukać gdzie indziej, religii jest jak naplute albo zrobić sobie prezent i zrozumieć, że nie są potrzebne.

Ale Hołownia nie jest typowym katolikiem i nie skrzywdzi Piroga, prawda?

Hołownia wszak nie jest Terlikowskim, który krzyczy o dziwkarzach, co mieli więcej niż jedną partnerkę seksualną w życiu; co nie są wierni jednej żonie przez całe życie; nie, to nie styl Szymona. Szymon tylko uśmiecha się jednym kącikiem, trochę jak Indy w Ostatniej Krucjacie i na stwierdzenie Piroga, że będąc aktywnym seksualnie nikogo nie krzywdzi odpowiada „mamy różny pogląd na różne sprawy i nie przeszkadza to nam się szanować, mam wrażenie” (spojrzenie Piroga jest w tym momencie pełne ciepła i oddania). Ale czym to się różni, poza formą? On mówi to samo, mówi „nie akceptuję, stary, tego, co robisz, pod kołdrą czy na stole, ze swoim facetem, bo tak nasiąknąłem religią, że nie widzę, jak niegrzecznie jest zaglądać komuś w majty”. Komunikat, który jest, być może, akceptowalny z ust bardzo bliskiej osoby, a nie kolegi z pracy.

[chociaż homofobiczny katolik włączony w slasha zawsze mnie bawi; zauroczyło mnie uwodzicielskie zdanko „miałem perwersyjną ochotę, żeby cię nawrócić” i ładnie pachnący dominacją okrzyk „BĘDZIEMY TAK DŁUGO ROZMAWIAĆ AŻ PÓJDZIESZ DO NIEBA”]

Ej, ej, ale Szymon nie jest homofobem, przecież zaprosił Piroga, rozmawiał z nim w programie! (ludzki pan)

Ej, ej, ale jednak jest, no bo na swoim blogasku na Newsweeku pisze tak:

 Chodzi o to, że homoseksualizm jest dla nas (na przykład dla mnie) czymś niezgodnym z fundamentalną, niedyskutowalną prawdą, nie mającą żadnego połączenia ze sferą w której można coś przegłosować jako „sztuczną granicę seksualności” albo też nie. (…) To, że geje byli w starożytnej Grecji i walczyli pod Grunwaldem, nie zmienia faktu, że ludzka seksualność i emocjonalność nie tak została pomyślana.

Wiecie, trzeba mieć w głowie naćkanych uprzedzeń, by w ten sposób budować narrację wokół orientacji seksualnej; trzeba bardzo nasiąknąć retoryką wykształconych, porządnych chrześcijan z wielkich miast, by nadawać swoim urojeniom pozornie racjonalny charakter. A mamy przecież tutaj i religijny kreacjonizm „została pomyślana”, i bardzo charakterystyczne dla środowisk homofobicznych przypomnienie, że homoseksualizm przestał być uznawany za chorobę w wyniku głosowania, i wreszcie zgrabne, doktrynalne nawiązanie do wartości obiektywnych jak prawda.

Nie rozumiem jednak dlaczego państwo, nawet jeśli nie z pobudek aksjologicznych, miałoby wspierać (jak wspiera małzeństwa poprzez wspólne rozliczenia, odliczenia etc) pary, które nie poniosą wysiłku wychowania temu społeczeństwu dzieci. A nie poniosą, bo nie może być zgody na to, by dziecku od najmłodszych lat fundować wątpliwe moralnie eksperymenty (jeśli religia w szkole to indoktrynacja nieletnich przy użyciu jednej wątpliwej opcji, jak zdarza mi się słyszeć, to jak nazwać taką sytuację?), tylko dlatego że ktoś doszedł do wniosku, że „chce mieć dzieci”.

Nie wiem, czy jest tutaj co komentować: Hołownia nie lubi także bezdzietnych małżeństw i porównuje indoktrynację religijną do wzrastania w rodzinie jednopłciowej. Bo wiecie, bycie wychowywaną przez dwie kochające się kobiety to zupełnie tak samo jak dorastanie w przekonaniu, że non-stop gapi się na ciebie jakaś rozumna istota, która ma ci za złe większość przyjemnych rzeczy. Jeśli były ostatnio jakieś mistrzostwa chujowej analogii, to Szymon mógłby spokojnie się zgłosić po nagrodę.

W programie „Bóg w wielkim mieście” (fajna gra słów z seksem w wielkim mieście, nie? pewnie, że nie) też było o obiektywnych wartościach, bo Hołownia nie wierzy, że agnostyk może być moralny sam z siebie. Jest pewien, że to musi być tak, że spotyka się takich dwóch areligijnych hedonistów i mówią sobie: dobra, ustalmy, co jest dobre, a co złe. Kaszka mleczna jest dobra. Banany i pomidory są dobre. Czekolada jest nawet bardzo dobra.  Muzyka Maniców jest dobra. Mężczyźni nienawidzący kobiet są źli. To co, pójdziemy do mnie?

Zawsze mnie fascynuje myśl, że ludzie pokroju Hołowni muszą mieć jakiś bat jak grzech czy karma, by nie krzywdzić innych. Naprawdę nie rozumieją prostego równania, że krzywdzenie innych jest po prostu nieopłacalne?

…no nie, nie rozumieją, mieliby przecież wówczas zdolność rozpoznania krzywdzących wątków w tym, co mówią. I naprawdę, nie ma dla mnie wielkiej różnicy, czy robi to Terlikowski, który jednak siedzi w rezerwacie Frondy i tylko od czasu do czasu jest wyciągany do maistreamu, ale jednak jako ciekawostka; czy Hołownia, który w tym mainstremie rozgościł się, rozsiadł i napycha swoje usteczka frazesami o obiektywnych wartościach.

To znaczy, różnica jest taka, że Hołownia jest gorszy.

OTRZYMALIŚMY INSTRUKCJE

Brukselska centrala cywilizacji śmierci (z siedzibą w Brukseli) rzucila mnie dzisiaj na odcinek jedynki wyborczej.pl. Powiedziano mi: w taki dzień jak dziś na pewno znajdziesz coś, co być może będzie zasadzonym ziarnem w trybikach naszej machiny nienawiści. Zrazu pomyślałam „A cóż to za dzień?”. No, pierwszy maja, tatko dwadzieścia parę lat temu wracał podchmielony z pochodów, siedem lat temu równiuśko o północy śpiewałam na całe gardło Międzynarodówkę z okazji wstąpienia do Unii, ładna data, ale cóż nam ona wbrew. A otóż wbrew, gdyż zbeatyfikowano, i in immortal words of Inżynier Mruwnica, po wejściu na jedynkę wyborczej „Ale to nie taki zwykły spodziewany beatyfikacyjny kutas w twarz, tylko potężny pytong jakiego potrafi skonstuować tylko GW-papizm.”

Innymi słowy, GW skonstruowała wedle najlepszej polskiej szkoły reportażu Polskiej Szkoły Reportażu (tj. wysyłamy stażystów w teren i niech nagrywają, kogo złapią) monumentalne dzieło pt. „Sekrety pokolenia JP2„. W którym to dziele, na dziewięciu stronach tl;dr kolejni bohaterowie z ulicznej łapanki sprzedają testimoniala jako pokolejenie dżejpitu. So now I give you something to cry about.

Jeśli Wam będzie mało – a będzie! Będziecie na kolanach błagać o więcej! – to częstujcie się jeszcze dekoktami z wyabortowanych płodów u ^astragalizo i ^asmoetha.

Na pierwszy ogień niech pójdzie pani Marzena, 25 lat, od prawie trzech lat żona, od półtora roku mama, mąż katecheta, niegdyś klerykktóra „nie czuje się godna, żeby reprezentować pokolenie JP2, żeby dawać świadectwo. Ale spróbuje.”  W pani Marzenie zauroczyły mnie omal pierwsze zdania:

Mam przyjaciółki z kościoła, znamy się po dziesięć lat. One żegnają się przed każdą podróżą samochodem. Kiedy przyszłam do pracy do restauracji, byłam zdumiona, że połowa dziewczyn tutaj to samotne matki albo rozwódki. Do tej pory słyszałam tylko, że takie rzeczy się gdzieś tam dzieją, a tu, w takim małym zakładzie pracy… szok.

Dodam, że pani Marzena jest blisko 10 lat ode mnie młodsza. Nie wiem, w jakich warunkach była wychowywana, ale moim zdaniem powinno to być karalne pod zarzutem wprawiania dziecko w deprywację sensoryczną. Albowiem z trudem przyjmuję do wiadomości fakt, że kobieta, która powinna w normalnych warunkach mieć dostęp do telewizji i od nastoletnich czasów do internetu, nie potrafi sobie wyobrazić, że rozwódki i samotne matki są absolutnie wszędzie.

Czasem z powodu mojego katolicyzmu spotykają mnie przykrości. Nieraz się siedzi na piwku – bo ja nie jestem wcale taka święta – i toczą się głupie rozmowy. Wiadomo, dziś jest coraz więcej ludzi, co jadą na księży. Sama znam wielu, co robią naprawdę głupie rzeczy. Nieraz już brak mi słów, żeby ich bronić. Moja odpowiedź na najazdy na księży jest taka: im jest więcej dane i bardziej wszystko rozumieją, więc na Sądzie Ostatecznym będą inaczej sądzeni. Ale te dyskusje bolą. Tak samo jak pytania, po co ja chodzę do kościoła, po co mi to wszystko. Albo – dlaczego nie jem słodyczy w Wielkim Poście? (Teraz nie dałam rady, mąż w niedzielę przyniósł mi paczkę batonów, ale przecież jesteśmy tylko ludźmi).

Nie wiem, co ma świętość do picia, jak to ujmuje pani Marzena, piwka. O powiązaniach wiary z terapią uzależnień być może strzelę odrębną notkę, bo wielu ludziom się to plącze, ale generalnie korelacja picia alkoholu z wiarą jest lekko creepy, zważywszy dwupostaciowość komunii w niektórych odłamach chrześcijaństwa.

Co do głupich (a przede wszystkim złych) rzeczy czynionych przez księży, pani Marzena pozwoli, że zadedykuję piosenkę:

Osobiście mam nadzieję, że znajdzie się sąd nie Ostateczny, a świecki, który ich z tego wreszcie przykładnie, rzetelnie rozliczy.

Nie rozumiem także, dlaczego panią Marzenę bolą pytania o niejedzenie słodyczy w Wielkim Poście. Czyżby przeczuwała, że troska o dietę z innych przyczyn niż zdrowie jest mało racjonalna i dlatego poszukiwanie odpowiedzi jest tak bolesne?

Niewierzący mi nie przeszkadzają. W grę wchodzi nawet przyjaźń z takim człowiekiem. Czasem się modlę za nich. Żeby z powrotem weszli na dobrą drogę, nawrócili się.

Nawet! Ludzka pani! Kochana pani Marzeno: ateiści (bądź, jak pani woli, niewierzący) nie są na złej drodze. Jak już pani przełamie ból, jaki sprawiają pani pytania o nieracjonalność w religijnych dogmatach, niech sobie pani poszuka odpowiedzi – w sobie, nie z nieobecnej góry – czy moralność jest bardziej moralna ze strachu przed piekłem i potępieniem czy też z przyjęcia zasady, że krzywdzenie innych istot obsysa.

Z innych ciekawostek dostarczanych przez naszą pierwszą uroczą rozmówczynię – dziwi się na przykład, że papież miał się z czego spowiadać. Mnie generalnie dziwi instytucja spowiedzi jako taka, nawet w czasach funkcjonowania po drugiej stronie nie bardzo ogarniałam, czemu mam opowiadać obcemu gościowi, co nabroiłam (kościelna trauma: kiedyś jeden z tych obcych gości nakrzyczał na mnie, że kłamię, bo przyłapał mnie na rozbieżności między tym, co mówiłam ja, a co mówił on, na jakimś kazaniu, a on przecież nie kłamie; wyrzucił z konfesjonału i nie rozgrzeszył. Wycisnęłam cmokasa w stułę, pomodliłam się za gościa i bez ochyby powiem, że to była moja ostatnia spowiedź). Zasadniczo jednak KRK ma na tyle opresyjne podejście do codzienności, że jestem skłonna uwierzyć, że nawet starszy człowiek w specyficznych warunkach papieżowania miałby okazję do zgrzeszenia myślą, mową, uczynkiem, bądź, co najbardziej prawdopodobne, zaniedbaniem. F_a_t_e   podpowiada, że grzeszył również złośliwością i poczuciem humoru, czego dowodzą zbiorki anegdot. Jestem skłonna się zgodzić, że tego typu humor jest zły.

Pani Marzena twierdzi także, że pokolenie JP2 wciąż istnieje. Hm, wciąż? O mnie ta fraza obija się, like, od sześciu lat, dziwnie zazębiona z pewnym kwietniowym wieczorem, dyżur na słuchawkach, klienci nie przestali dzwonić. I owszem, sporo dzieciaków łyknęło papieża jak kremówkę, o czym szerzej pisał Gothmucha, więc ja już nie muszę, bo, dla odmiany i kontrastu, się z nim zgadzam.

Stosunek do antykoncepcji mam negatywny. Z mężem mamy odmienne poglądy na ten trudny temat. Ja nie zabezpieczałam się nigdy. Sumienie nie dałoby mi spokoju. A on się ze mnie śmieje! Jak poszłam na pierwszą wizytę do mojego ginekologa po porodzie, po badaniu zapytał, jakich środków będziemy używać. Powiedziałam, że poradzę sobie sama. Był zdumiony i zapytał, czy pracuję. Powiedział, że obserwować swoje ciało przez cały dzień to można w rodzinie Carringtonów, a nie jak się co dzień chodzi do pracy.

Ja tam się nie znam, ale primo, co wy z tą antykoncepcją, że to zło? Totalnie tu jest Polska i nie ogarniam. Secundo, w sumie sprawa pani Marzenki i jej męża, ale gdyby mnie się trafił partner z innym poglądem na antykoncepcję, to raczej by nic z tego nie wyszło. A tu proszę, wychodzi, a mąż, były kleryk zresztą, zamiast, no nie wiem, wytłumaczyć, linki jakieś pokazać ze wskaźnikiem Pearla albo co, się tylko śmieje. To chyba to słynne katolickie poczucie humoru, co nie?

Czy papież jest odpowiedzialny za zakażenia wirusem HIV w Afryce, bo nie dopuszcza używania prezerwatyw? Pierwszy raz słyszę taki głos. Myślę, że mogliby się tam w Afryce w jakiś sposób powstrzymać od seksu. Tym bardziej że wiedzą, czym grozi.

Najmniejsze zdziwienie świata, skoro mówimy o osobie zszokowanej obecnością rozwódek i samotnych matek. I jaka piękna, ach, jaka piękna jazda bez poręczy: w sumie to Afryka dzika (wmejnstrimieniemarasizmu) sama sobie winna epidemii AIDS, bo się seksi. Seks bowiem jest zły, zły i groźny. Oraz wziąwszy pod uwagę, że pani Marzenka nie strzymała w czystości do ślubu, kuriozalne jest, że od calutkiej Afryki jednak oczekuje, że strzymie.

Rany, ludzie, jak mi was czasem żal.

Dokąd zmierza świat? Do końca. To już się dzieje, myślę, że skończy się jeszcze za mojego życia. Koniec świata to nie będzie takie wielkie „bum!”. Będzie, jak mówi Apokalipsa: pożary, trzęsienia ziemi, zaćmienia słońca. Proroctwo się już spełnia, znaki są widoczne, wystarczy popatrzeć na Japonię czy wulkan na Islandii. Tak jest napisane.

Wszystko się zazębia i zgrzyta normalnie, laboga. OK, obiecuję ciszej kichać, zapewniam, że część znaków na niebie i ziemi będzie wówczas mniej znacząca.

Od pani Marzeny płynnie przechodzimy do pani Justyny, 27 lat, kieruje stroną internetową eKAI w Katolickiej Agencji Informacyjnej. Do Warszawy przyjechała spod Przemyśla. Dwa lata temu wyszła za Kubę (34 lata), mają rocznego synka Jasia.

Pani Justynie podobało się w papieżu na przykład to, że bronił swojego stanowiska w kwestii antykoncepcji czy aborcji, choćby gromy się sypały. Ciekawa jestem, czy pani Justyna bierze pod uwagę konsekwencje zakazu używania prezerwatyw czy aborcji, skoro jej się tak to podoba.

Myślę, że nie, bo generalnie, jako kobieta, nie zaznaje łaski samodzielnego myślenia. Zacytujmy jej słowa:

Uważam, że głos decydujący należy do mężczyzny. Poważnie. Jeżeli jest ważna decyzja do podjęcia, np. czy rodzina powinna gdzieś wyjechać albo podjęcia pracy przez którąś stronę, i są dwie opcje, to powinnam posłuchać męża. Bo on jest bardziej odpowiedzialny niż ja. Nawet według tego, co jest w Piśmie Świętym, on jest głową. I uważam, że ma łaskę podjęcia dobrej decyzji.

I wszystko jasne. Nieważna umiejętność racjonalnego oglądu sytuacji, nieważne kompetencje poznawcze, ważny jest penis, który jest głową rodziny oraz ma łaskę. Nie, nie sparaseruję tego na laskę, chociaż bardzo mnie kusi.

Ale karny kutasik w pysk dam, bo mogę. Pani Justyno. Dzięki temu, że kobiety przestały słuchać mężczyzn, mogła się pani wyrwać spod Przemyśla i stać się pracującą żoną. Niech pani ma choć odrobinę przyzwoitości i przestanie smęcić, że kobieta jest głupsza i ma słuchać faceta, bo jest to koszmarnie niewdzięczne i szkodliwe. Przecież mogą przeczytać to dzieci i pomyśleć, że pani tak serio.

Pojęcie czystości jako takiej jest dla mnie trudne do pojęcia. Nie dlatego, że nie pojmuję wstrzemięźliwości seksualnej, chociaż też jest dla mnie  nieco dziwaczna, bo po jaką cholerę powstrzymywać naturalną potrzebę. Ale dlatego, że znów za nią czai się pojęcie erotyzmu jako czegoś złego i brudnego.

Byliśmy z Kubą ze sobą przed ślubem trzy lata. Po półtora roku się zaręczyliśmy. Do ślubu mieszkaliśmy oddzielnie i nie współżyliśmy ze sobą. (…) A teraz naprawdę nie żałujemy. Czuję się poszanowana przez Kubę – że czekał na mnie, chciał być ze mną. Mieliśmy prawdziwą noc poślubną.

Zasadniczo bardzo gratuluję i hooray for boobies. Tylko co ma brak seksu z szacunkiem do drugiej istoty wspólnego, nadal nie wiem – może to i lepiej.

Na trzecie danie skonsumujemy pana Andrzeja, 26 lat, wykształcenie średnie, fryzjer, gej (jakże kanonicznie).  Pana Andrzeja nie mam serca dręczyć jakoś zanadto, bo jak pisałam w poprzedniej notce, sam fakt, że gej pozostaje we wspólnocie KRK czyni mi mocne WTF. Poza tym jego świadectwo budzi we mnie sympatię. Dlatego czepnę się tylko zdania, które wynika z tego, że jednak pewne chrześcijańskie memy pan Andrzej zinternalizował sobie za bardzo:

Chciałbym z nim odprowadzać wspólnie podatki. Ale nigdy się nie zgodzę na adopcję dzieci. Bo dziecko nie powinno widzieć tego, co jest nienaturalne.

Panie Andrzeju, postąpił pan w dobrym kierunku: wie pan już, że miłość homoseksualna się niczym poza pierdółkami technicznymi nie różni od heteryckiej. To jeszcze parę kroczków: nie jest nienaturalna. Z rękawa mogę panu wysypać przykłady ze świata zwierząt z homokomunami. Tak jak tu siedzę, mogę panu przypomnieć, że rodzina typu kobieta, mężczyzna plus dziecko to dość świeży wynalazek. Dziecku może zaszkodzić wiele rzeczy na psyche, w tym kładzenie mu do łba, że homoseksualizm jest zły, ale na pewno nie wychowywanie w kochającej rodzinie składającej się z dwóch panów lub z dwóch pań (sama znam dziewczynkę wychowywaną przez dwie lesbijki i życzę sobie, żeby każda dziewczynka w jej wieku była tak straumatyzowana).

W tym roku było tak, że wszedł ksiądz do naszego nowego mieszkania i pyta: a panowie tutaj wynajmują, studiują? Nie, mieszkamy razem. Ale to brat? Nie, to mój partner. Ksiądz nie wiedział, jak się zachować, a ja go poprosiłem, żeby nam poświęcił to nowe mieszkanie, żeby tu było normalnie. To zaczął sobie od niechcenia kropić, ale co najważniejsze – kopertę wziął. Było 200 zł, będzie miał na benzynę. Ksiądz był obojętny, taki zimny.

W sumie pana Andrzeja sprawa, ale trochę smutne, że przy świadomości, jaki KRK ma stosunek do aktywnej miłości homoseksualnej jeszcze ich wspiera finansowo.

Na czwarty ogień niech pójdzie pan Waldek, co ma 31 lat, mieszka z rodzicami i młodszą siostrą, skończył Policealne Studium Informacji, Archiwistyki, Księgarstwa w Warszawie. Siedzę na rękach, żeby się nie przyczepić do faceta po trzydziestce, co nadal mieszka z rodzicami, ale w sumie każdemu jego porno.

Speakin’ of which, niech przemówi sam pan Waldek:

Po szkole archiwistyki miałem praktyki w IPN-ie, ale to było dość żmudne. Dorywczo statystuję, na przykład w „Wojnie żeńsko-męskiej” miałem mieć przerażoną minę i dopominać się spotkania z lekarką. Praca na etat jest lepsza, bo daje zdolność kredytową.

Rzeczony film jest określany mianem bezpruderyjnego, ale zakładam, że nie jest odważniejszy niż losowo wybrane sceny z True Blood czy L Word. Tym samym jestem szczerze zafascynowana, co sprawiło, że pan Waldek wołał lekarza. Oraz co sprawia, że nie znajduje tej pracy na etat. Trzydziestolatek w Warszawie, po studiach, że przypomnę.

Pan Waldek nie szczędzi nam intymnych wyznań.

Zdarzyło mi się kiedyś świętokradztwo. Otóż w zeszłym roku byłem osobą towarzyszącą na weselu i przystąpiłem do komunii bez spowiedzi. Bo wie pani, bo rodzice, bo wypada, bo rodzina. Miałem olbrzymie wyrzuty sumienia, muszę tu powiedzieć. To akurat dla mnie było coś nieprawdopodobnego. Czułem się fatalnie. Poszedłem wyspowiadać się. Starałem się potem bardziej zaangażować w modlitwę, podwójnie nawet uczestniczyć. Ale nie licząc tej spowiedzi, to generalnie od trzech lat do spowiedzi nie chodzę. Jestem w tym gronie osób, które chodzą do kościoła, ale nie do spowiedzi. Powinno się chyba chodzić do spowiedzi raz w miesiącu, ale ja to traktuję jako indywidualną sprawę.

Bardzo lubimy panów Waldków, którzy traktują religię na zasadzie bezmyślnego powtarzania rytuału ze względu na to, co ludzie powiedzo. Oraz pomimo credo w apostolski kościół lepiej wiedzą, kiedy i jak często się spowiadać.

Pan Waldek miał również bliskie kontakty trzeciego stopnia z lewicą i nie mam na myśli tego, czego wy, leworęczni masturbanci.

Mam kontakty z grupami antykapitalistycznymi – Pracownicza Demokracja. Oni studiują tam dzieła Lenina, ale nie wszystko mi się podobało. Namówił mnie kolega, z którym byłem na wyprawie w górach w Rosji, i zacząłem przychodzić na ich spotkania. Uczestniczyłem z nimi w demonstracji przeciwko wojnie w Iraku. Lewicowe organizacje są przeciwko wojnie, ale oglądałem film z papieżem i on powiedział: „Nigdy więcej wojny”.

Zobaczyłem, że niby szukam czegoś po organizacjach lewicowych, a przecież papież był bardzo antywojenny, był symbolem pokoju. W tej grupie lewicowej nie podobał mi się też ich stosunek do aborcji.

Dobra. Jak ktoś odnajdzie logikę w tym zdaniu, to bardzo proszę się nią zaopiekować, nakarmić, zaszczepić i przyprowadzić do mnie. Na moje oko bowiem została ona wywalona na zbity pysk i czuję się tym osobiście dotknięta.

Pan Waldek jest także doświadczony.

Obecnie mam przesyt – bardzo dużo dziewczyn się mną interesuje. Ostatnie sylwestry spędzałem z dziewczynami – każda inna. Rok temu akurat z dziewczyną bardzo młodą, 19 lat, i można powiedzieć taką trochę nieporządną. No bo przepraszam bardzo, ale jak jedziemy taksówką, wracamy z klubu i ona z taksówkarzem przechodzi właściwie na ty i się umawia na następny dzień na kawę? Taki typ imprezowy.

No OMG jaka szmata, z taksówkarzem na ty i na kawę, przecież taki taksówkarz powinien znać swoje miejsce. Z drugiej strony, pan Waldek dla siebie jest nieco mniej surowy:

Spotykałem się z kilkoma dziewczynami, ale ja mam takie zdanie, że niezależnie, czy to jest przygodny seks, czy nie, to od tego momentu, nawet jak traktuje się to przygodnie, to ta czynność seksualna jest początkiem czegoś. Jeśli ktoś nie podejmuje po współżyciu dalszej znajomości, to uważam, że jest to dowodem albo jakiejś niedojrzałości jednej ze stron, albo nieodpowiedzialności. Jak nam się zdarzy stosunek seksualny przygodny, to naszą dojrzałością jest to, aby tę znajomość kontynuować.

Ja tam też uważam, że seks jest jakimś powodem do znajomości, ale żeby do tego od razu dokładać ideolo o dojrzałości? Oraz zapamiętajmy: stosunki seksualne przygodne dobrze, przechodzenie na ty z taksówkarzem złe. Miasta dla rowerów, nie dla samochodów, wszyscy chórem.

A co jest najtrudniejsze dla pana Waldka? (na pewno jesteście bardzo ciekawi. Nie, no, co wy. Jesteście).

Seks, czyli dochowanie czystości przedmałżeńskiej, masturbacja, trudności z modlitwą, niechodzenie regularnie na msze. Ale słyszałem, że jak coś staje się chorobą, to nie jest grzechem. Masturbacja na przykład może być nałogiem i w tym momencie nie jest grzechem. Słyszałem w Radiu Józef, że jak to się staje nałogiem, to nie jest grzechem. Ale nie biorę tego jako wyznacznika w moim życiu.

A nie, to spoko. To ja może popadnę w nałóg strzelania karnymi kutasikami w twarz takich panów Waldków i dajcie mnie rozgrzeszenie? Że co? Że kutasikami krzywdzę ludzi, a masturbacja nie krzywdzi? Ano właśnie.

Na deser dołożę Wam straszliwy skandal w łódzkiej parafii (Łódź zwycięska, robotnicza czerwona Łódź!). Mój też nie. I sądząc z tego, jak bardzo dziwnie myślą ludzie, którzy wierzą, że papież jest ich ojcem, naprawdę się cieszę.