W idealnym świecie

W polemice Marty Kładź-Kocot mamy tyle zbieżnych punktów w stosunku do spotu FDN, że nie wiem, czy warto ciągnąć dyskusję. Dodam więc kilka spraw dla porządku, dla przypomnienia pewnego elementarza i sugeruję rozstać się w zgodzie, bo cel mamy taki sam.

Mam świadomość, że piszę w porządku „jak powinno być”, a nie „jak jest”. Większość moich tekstów ma tę cechę. Jestem przekonana, że jeśli mówimy o faktach, powinnyśmy mieć na nie mocne kwity. Skoro zaś dyskutujemy o poglądach czy przekonaniach, właściwszym porządkiem dyskusji jest idealistyczny. Jest dla mnie rzeczą dość naturalną, że po zidentyfikowaniu problemu (którym, w tym przypadku, jest to, że przesłane w ramach sekstingu zdjęcia są rozsyłane dalej) należy zastanowić się, co stanowi jego źródło (tu: publikacja gołych zdjęć nie jest penalizowana, a w środowiskach młodzieżowych wręcz nagradzana) i tam zwalczać problem. Doraźne działania są niezbędne w sytuacjach alarmowych, ale poprzestanie na nich budzi mój sprzeciw. Mówimy tu zresztą jednym głosem.

U zarania problemu jest kwestia zaufania (ostatecznie – nie mam pewności, że moich starych, papierowych listów nikt nikomu nie pokazał) i przyzwolenia na ośmieszanie dziewcząt. Nie wypunktowałam tego zbyt dobitnie, ale: revenge porn dotyka głównie dziewcząt (90%), bo to głównie ich seksualność jest wyśmiewana. Spot, zarówno w pierwszej, krótkiej, jak i rozbudowanej wersji zupełnie nie tyka kwestii genderowych. W długiej wersji dokonuje rzeczy zupełnie karkołomnej, tj. próbuje podważyć stereotyp chłopaka rozpowszechniającego foty dziewczyny. Tak jakby upublicznianie fotek było wyzute z faktu, że bohaterka zdjęcia jest płci żeńskiej! W tym jest zresztą największy mój zarzut (i mówię to z całym przekonaniem o dobrych intencjach twórców kampanii): że w zjawisko sekstingu nieuchronnie uwikłany jest slut shaming, a ten dotyka dziewcząt w o wiele większym stopniu. Nie żyjemy w idealnym świecie, ten świat uwielbia zawstydzać kobiety z tytułu ich seksualności, oceniać je przez pryzmat ich ciał i ostatecznie sprowadzać kobiece ciało do statusu dobra wspólnego (a dobrem, jak wiadomo, należy się dzielić). Tym bardziej więc należy zachować delikatność względem ofiar. Sugerowanie im, że nie myślą do delikatnych nie należy, a już na pewno nie zachęca do kontaktu z telefonem zaufania.

spot fundacji Feminoteka (tak to się robi!)

Bo jak tu zaufać ludziom, którzy twierdzą, że to z bezmyślności? Mamy tu do czynienia z nadużyciem wiary w drugiego, bliskiego człowieka, z doświadczeniem prześladowania w sieci, z poczuciem wstydu i winy. Nie dokładajmy kolejnych kamieni do tego worka. Naprawdę, wolę powiedzieć dziewczynie wysyłającej swoje foty chłopakowi: to nie twoja wina, nie zrobiłaś nic złego, to on jest w pełni winny. Nawet gdy prywatnie jestem zdania, że zaufała zbyt pochopnie i ja bym była na jej miejscu ostrożniejsza – nie. Zła w ten sposób nie cofnę, nauczkę, że nie wszyscy są godni zaufania już dostała, a jeśli się tego nie nauczyła, moje morały na pewno jej nie przekonają. Wolę wówczas skupić się na sposobach usunięcia tych fot niż dociekaniu, czemu to zrobiła. Bo i – powtórzę – nie jestem przekonana, że zrobiła źle. Bo, że przypomnę, nastolatki przejawiają seksualność, w tym seksting i choćbyśmy nie wiem, jak udawali, że nie – będą to robić. Bo nie żyjemy w idealnym świecie, w którym czekają z seksem do osiemnastki.

Z polemiką mam jeszcze taki problem, że frazy „nie żyjemy w idealnym świecie” używają zwolennicy przerzucania odpowiedzialności na ofiarę. „Ja jej nie winię” – mówi taki jeden z drugim. „Ale nie żyjemy w idealnym świecie, więc co sobie myślała, jadąc z tym gościem do hotelu? biegnąc ciemną nocą przez las kabacki? pijąc wino z kolesiem lubiącym BDSM?” No otóż nie powinno nas interesować, co sobie myślała – jeśli doszło do czegoś, czego sobie nie życzyła, jeśli jej „nie” zostało zignorowane – zapytajmy lepiej, co sobie myślał sprawca.

Może się okazać, że myślał, że w idealnym świecie może używać kobiecego ciała jak mu się żywnie podoba.

Przydatne linki (niestety, w języku angielskim):

O tym, że internetowa przemoc seksualna jest genderowa (1)

O próbach penalizacji zjawiska revenge porn

O tym, że internetowa przemoc seksualna jest genderowa (2)

Ufam, więc ślę

Zabrzmię za chwilę jak dinozaur, ale: gdy byłam nastolatką, nie było komórek ani fejsa. Mnie samej trudno w to uwierzyć, bo z wielką radością przywitałam nadejście nowych technologii, pozwalających nie czekać kilku dni na list i skontaktować się z drugą osobą bez uwiązania do przewodu telefonicznego. O ile zresztą dzwoniłam (i nadal dzwonię) mało, o tyle miałam w tym czasie kilkoro „korespondencyjnych przyjaciół”. Nie było tygodnia bez listu! Nie wydawałam na znaczki i koperty fortuny tylko dlatego, że kosztowały grosze, a pisząc apetycznie grube listy zamiast papeterii od zawsze używałam kartek do segregatora. Pisałam dokładnie tak, jak dziś postuję na fejsie. Że spotkałam w podwórku na Mokotowskiej gości, których się zrazu przestraszyłam, ale gdy posłyszałam, że rozmawiają o filmach dubbingowanych, to się odprężyłam. Że mama mnie nie rozumie. Że mam na głowie sporo spraw, bo koordynuję Manifę. Że była impreza. Że obejrzałam „Pride” po raz drugi i się znów spłakałam.

Prawdopodobnie nawet wysyłaliśmy sobie zdjęcia kotów.

Spośród korespondentów w pewnym okresie jeden z nich odmeldował się jako mój chłopak i kultywowaliśmy związek na odległość. Przyjeżdżał, zostawiał mnie w pąsach i rozmarzeniu – i odjeżdżał (o ile wiem, jest szczęśliwym mężem dziewczyny, z której leczył się w moich ramionach). Za dzisiejszych czasów pewnie siedzielibyśmy po nocach na skypie czy czacie fejsbukowym, wysyłając sobie własne zaróżowione genitalia na dobranoc. Wtedy komórek z aparatami nie było, samodzielne wywołanie zdjęć wymaga wiedzy i umiejętności, więc świntuszyliśmy w listach. Fantazjowaliśmy. Wspominaliśmy. Szczegółowo omawialiśmy, co i jak lubimy. Czy tak wiele się zatem zmieniło od dzisiejszych erotycznych rozmów na czatach?

Jestem przekonana, że nie. Zasięg był mniejszy, trudniej było o trafienie z erotyczną zawartością w niepowołane ręce, ale ludzie uwodzili się, podniecali i uprawiali seks na odległość od wieków.

Dziś faktycznie wysłanie nagich fotek do konkretnego odbiorcy czy ich publikacja w erotycznym serwisie, nawet z restrykcyjnymi ustawieniami prywatności, to daleko większe ryzyko, że wyciekną. Mnie samej to się przytrafiło kilka lat temu.Ktoś wynorał fotę z portalu erotycznego i wrzucił publicznie. Szczęśliwie zdjęcie nie było zbyt odważne, a serwis, na którym nastąpiła publikacja, już nie istnieje.

Do czego zmierzam: czy to przesyłając zdjęcie do konkretnej osoby, czy też wrzucając je do wspomnianego serwisu z dostępnością tylko dla kilkorga znajomych – mam prawo ufać, że zobaczą je tylko adresaci. Nic nie usprawiedliwia rozpowszechnienia zdjęcia dalej.

Dlatego spot fundacji Dzieci Niczyje uważam za mocno chybiony:

Filmik skierowany jest do dziewczyny, która wysyła roznegliżowane zdjęcie swojemu chłopakowi. Chłopak zdjęcie upublicznia, dziewczyna staje się ofiarą slut shamingu, szyderstw i przeróbek. Hasło kampanii to: „Myślę, więc nie ślę”.

Nie. Myśleć ma ta osoba, która ode mnie dostała fotkę. Ma myśleć o mnie i o moim bezpieczeństwie.

To, że wysłałam jej tę fotkę, nie oznacza, że nie myślę, tylko, że jej ufam, podoba mi się i chcę ją trochę pouwodzić. Co w tym złego?

To nie jest tak, że mój odbiorca jest jakiś niespełna rozumu czy serca i jak tylko zobaczy kawałek mojego ciała, to natychmiast go wyszeruje. No po prostu powstrzymać się nie może, odruch ma taki, jedni robią znak krzyża przy kościele, inni siadają przed podróżą, a on akurat ma tak, że co mu wpadnie do skrzynki odbiorczej, to przesyła dalej (piszę: on, bo zaczęłam z rzeczownikiem w takim rodzaju, ale to oczywiście równie dobrze może być ona). Dlaczego niby mam to zakładać? Mówimy tu o osobie, do której mam zaufanie. Przecież to problem tej osoby, by tego zaufania nie zawieść!

Więc dlaczego kampania nie jest skierowana do odbiorcy, tylko do dziewczyny wysyłającej zdjęcie? Czy ona jest sama sobie winna? Tak, ja wiem: nastolatki mają pstro w głowach. Ale jak świat światem zawsze próbowały rzeczy dla dorosłych: piły, narkotyzowały się i i wykazywały aktywność seksualną. Nie zakażemy im tego i nie chciałabym, prawdę powiedziawszy, wzmacniać w nich przekonania, że flirt czy erotyzm – także za pomocą zdjęć – jest czymś złym. Nie jest. Złem jest rozpowszechnienie zdjęcia, czego spot już nie podkreślił. Nie zwrócił się do chłopaka: nie szeruj, ta dziewczyna ci zaufała.  Naruszasz tajemnicę korespondencji? Rozsyłasz intymne informacje? Skąd koledzy mają wiedzieć, że za chwilę nie roześlesz czegoś pikantnego na ich temat? Skąd nauczyciele mają wiedzieć, że nie filmujesz ich ukradkiem i nie wrzucasz na youtube? Skąd za kilka lat twój pracodawca ma mieć pewność, że nie naruszysz tajemnicy firmy lub instytucji?

Chciałabym spot, w którym chłopak otrzymując zdjęcie zerka dyskretnie na ekranik, pilnuje, by nikt mu nie patrzył przez ramię, nie zostawia komórki bez opieki lub wręcz powstrzymuje kogoś innego przed rozpowszechnieniem gorącej fotki. Tak, by przekaz brzmiał nie: „jestem durną panienką, wysłałam nagą fotę”, a „dostałem od niej nagą fotę, wiem, że ona jest przeznaczona tylko dla mnie”.

Ale aby to osiągnąć musimy pamiętać, że nie obwinia się ofiary, a do tego mamy jeszcze daleko.