Obiecane w komciach do poprzedniego wpisu cycki oczywiście będą, bo nie po to karmię swój atenszynwhoryzm, by przy okazji nie zgarnąć paru lajeczków za lans biustem. Ale to na deser. Najpierw trzeba trochę pozapierdalać w przemyśle nienawiści.
Otoczona gronem rosnącego grona IRL, blip- i fejs-znajomych o podobnych poglądach oraz odcięta (na własne zresztą życzenie) od telewizji publicznej zaczynam przywykać do myśli, że rzeczywistość daje się lubić i ogólnie jest dość nieźle. A potem się budzę.
Na sam początek: jakkolwiek nie piję, szaleńczo brakowało mi okrzyku „dajcie mi wódki”, gdy wkradł się do mojego kompa zupełnie nieproszony mały gość. Niedzielny. Po przeczytaniu tej wypowiedzi kompletnie się nie dziwię, że ludzie niehetero odchodzą od KRK. Szczerze powiedziawszy dużo bardziej się dziwię, że w ogóle jeszcze chcą mieć z nim cokolwiek wspólnego. Całość bardzo trafnie skomentował Gothmucha, z którym nie mogę się nadal zdewirtualizować (może jutro, na Masie Krytycznej?).
Wiem także, że w rzeczywistości alternatywnej do tej w kokonie ttdkn nie mogę się zbyt wiele spodziewać po zawodowym sporcie, przecież jednak lekko się wdrygnęłam, przeczytawszy newsa, jak to 1. czerwca Światowa Federacja Badmintona wprowadzi przepis o konieczności grania przez zawodniczki w turniejach Grand Prix w spódniczkach.
Coming out: był moment, że kibicowałam. Piłce nożnej. Jak na porządną, chodzącą do szkoły na Teofilowie Bałuciarę przystało – ŁKSowi. Na mecze wprawdzie nie chadzałam, ale śledziłam z wypiekami na twarzy rozgrywki, a dzięki takim znawcom, jak Przemek Iwańczyk, z którym chodziłam do klasy w liceum, nawet umiałam wówczas rozkminić zasady awansowania do tych różnych lig i ekstraklas. Kibicowanie skończyło się, gdy nastąpiła niedziela cudów w 1993, ŁKS wraz z Legią wylecieli na zbity pysk z pierwszych miejsc tabeli, a do mnie dotarło, że OMG TU CHODZI TYLKO O PIENIĄDZE. DUŻO DUŻO PIENIĘDZY.
Światowa Federacja Badmintona (swoją drogą, sama nazwa mnie bawi: Światowa Federacja Klikania Myszą i Macania Gładzika też jest?) nawet nie kryje, że chodzi o kasę:
Federacja ma nadzieję, że panie w spódniczkach uatrakcyjnią dyscyplinę, przyciągną kibiców i sponsorów.
Bo panowie w obcisłych bokserkach i wyciętych koszulkach rzecz jasna ozdobni nie są (inna sprawa, że po ostatnim zdewastowaniu mnie zdjęciami pewnych tęgich, brodatych panów charakteryzujących się pisaniem fantastyki i odklejeniem od rzeczywistości jakoś mam małą potrzebę oglądania nagich, męskich ciał. Chociaż generalnie dużych i brodatych dość lubię). No i w sumie fajnie, że chodzi o to, by sprzedać grę, a ciało, w tym przypadku kobiece, jednocześnie ładnie opakowane i wyciągające jakieś tam rekordowe wyniki w danej dyscyplinie ma ją reklamować, tylko trochę szkoda, że owija się to wszystko w rzewne pierdololo o pięknie rywalizacji.
W pierwszej chwili nie umiałam też sprecyzować, co jest nie tak w tym artykule. Zrazu żachnęłam się, bo wprawdzie nie ma czegoś takiego jak nieuzasadniona golizna, golizna jest zawsze zasadna i miła, a piersi pani na billboardzie, acz wyglądają na podfotoszopowane (albo podrasowane skalpelem), radują oko i rozweselają krocze – ale znów potraktowane jak kawałek mięsa na wystawie. No umówmy się, sprowadzanie atutów kobiety do jej cycków jest jakby nieco słabe, dopóki nie przystępujemy z nią do czynności ściśle cielesnych (tu oczywiście disklajmer, że tak samo słabe jest sprowadzanie atutów faceta do jego klaty, tyłka czy penisa, dopóki nie przystępujemy).
Jednak daleko słabsze jest uzasadnienie, czemu cyckom na billboardzie mówimy gromkie, staropolskie NFW. Oddajmy głos panu Jackowi:
– To reklama prawie jak z okładki pisma dla panów. Przesadzili. Przecież dzieci tędy chodzą.
A dzieci, jak wiadomo, nigdy na oczy nie widziały gołych piersi i mogłyby się skrzywić moralnie pod wpływem takiego widoku. Ja się krzywię twarzowo pod wpływem argumentacji pana Jacka. Serdecznie pozdrawiam i na początek współczuję.
Speakin’ of children, Trus mi dziś dostarczyła tak, że aż pobiegłam sprawdzić i faktycznie.
Gdzieś mi się obiło o uszy i w internetsach, że clip był zakazany w USA (połowa lat 80.!) ze względu na przebranie się członków zespołu za postaci z Coronation Street. Widok facetów poprzebieranych w damskie ciuchy ma być nieodpowiednia? Co z „Pół żartem, pół serio” albo naszym rodzimym „Poszukiwany, poszukiwana”? Też nie puszczać dzieciom? Czy też chodzi o ten układ choreograficzny w połowie piosenki, gdzie ciała tancerzy istotnie wydają się nagie – but still, są odziane i jedyne sutki, jakie da się zaobserwować, to te na klacie Freddy’ego? No muszę przyznać, że wyjątkowo nie ogarniam i jeśli ktoś służy odpowiedzią, to chętnie ją poznam, bo nie lubię nie wiedzieć. U Trus postawiono tezę, że chodzi o ten straszliwy, robiący spiczaste cycki stanik Freddy’ego i zgodziłam się, że tak potworne ostanikowanie powinno być oglądane pod opieką dorosłych.
Don’t worry, o stanikomanii nie będzie, bo już było parokrotnie w zamierzchłych czasach sprzed dwóch trzech lat. Nawet zresztą wtedy raczej relacjonowałam kolejne udane zakupy niż Głosiłam Nowinę, bo to dużo skuteczniej robi Lobby Biuściastych. Pewnie kiedyś się szarpnę na hejtnotkę o strasznie złej poezji, jaką przysyła mi sklep Ewy Michalak. Natomiast skoro miało być o cyckach, to zalinkuję Wam biusty z miseczką G:
http://img237.imageshack.us/img237/3075/akcjanagfina.jpg
Mówiąc, że moje piersi widziało pół polskiego internetu nie przesadzam o tyle, że i one są na tym zdjęciu. Aby zachować resztki pozorów, że nie sprowadzam swoich bloggerskich atutów do cycków, nie wskażę, które. Można zgadywać.