Tygrys i tęcza

Poznańskie niebo ustroiło się w wagnerowskie, patetyczne chmury, grożące deszczem, a kto wie, może i Apokalipsą, podczas gdy niż nadesłany przez naszych południowych sąsiadów przemieszczał się ulicą Roosevelta. Opodal, w parku Marcinkowskiego, od rana niósł się gwar, muzyka taneczna i przerażone okrzyki gubionych w tłumie dzieci. Wzdłuż alejek spacerowych rozpychały się łokciami stragany z watą cukrową, ciasteczkami, przy robieniu których nie została skrzywdzona żadna pszczoła oraz propagandą cywilizacji śmierci z siedzibą w Brukseli. Tęczowe klauny puszczały tęczowe bańki, zaaferowane feministki ciułały podpisy pod eksterminacją niewiniątek, a na spłachetku zieleni nieduży osobnik w obcisłych porteczkach sprawnie nauczał podstawowych kroków do jakiegoś namiętnego, południowoamerykańskiego tańca.

—  O tempora, o mores — wzdychał Ignacy Borejko, stwierdzając na domiar złego pierwsze krople deszczu zdradziecko spływające mu za kołnierz. Wyminął zwinnie tulące się do siebie wytatuowane indywidua i spochmurniał wzorem nieba nad Poznaniem.
— Oj tato – zaśmiała się nerwowo Gabrysia. — Humani nihil a me alienum puto! Już starożytni…!
— Starożytni mieli niewolników — wtrącił zgryźliwie Tygrysek i nastrój siadł całkiem.
Ród Borejków kroczył ponuro przez park.
— Martwię się o Tygryska — szepnęła po chwili Pyza, pchając wózek żwirową alejką. Wózek zawierał najmłodsze z rodu bliźnięta, Kastora i Polluksa, zapas pieluch, małe zakupy poczynione w jeżyckiej Małpce, zapas napojów i nieprzemakalne kubraczki. Fryderyk wiódł za żoną rozkochanym wzrokiem: tworzyła z wózkiem piękny obraz matrony czuwającej nad domowym ogniskiem. Wolne ręce wcisnął w kieszenie wojskowej kurtki, kąsane chłodem nadsyłanym przez wspomniany niż.
— Nie rozumiem? — nie zrozumiała Pulpa, zerkając łakomie na watę cukrową.
— Postanowiła porzucić Adama — wyjawiła Pyza. – Skończyła trzydziestkę i stwierdziła, że życie jest, proszę ja ciebie, za krótkie na małżeństwa i dzieci!
— Zgroza – przytaknęła Pulpa. — Ale trzydzieste urodziny sprzyjają takim podsumowaniom. Sama je miałam swego czasu.
— Ja nie! — zastrzegła się Pyza i poprawiła torbę z zakupami, przewieszoną przez rączkę wózka.
— A miałaś na to czas…? — spytała celnie Pulpa i odebrała od zziębniętego sprzedawcy cukrową watę w kolorze niebieskim.
— Wracajmy do domu — żądał rozżalonym głosem Ignacy. Jego posiwiałe loczki zmieniły się w mokre kosmyki, a z orlego nosa kapały krople deszczu.
— Wracamy, tato — odrzekła krzepiąco Gabrysia. — Pamiętasz, postanowiliśmy sobie skrócić drogę przez park.
— Nie mogę na to patrzeć — jęknął Ignacy i na potwierdzenie swoich słów przymknął dramatycznie oczy.
— Ignacy — wtrąciła szorstko Mila. — Proszę natychmiast otworzyć oczy i dać mi rękę. Oprzemy się temu terrorowi.
— Chodź, dziadziu — wsparła ją Pyza.
Pulpa zerknęła na nich kpiąco, pławiąc się w deszczu jak lśniący, różowiuchny wieloryb. Nie podzielała przerażenia rodziny imprezą pod patronatem sympatycznego prezydenta, a smak gumy balonowej, jakim była nasączona wata wprawiał w coraz lepszy humor. Dlatego też pytanie, które zadała, było przepełnione wyłącznie życzliwą troską.
— A gdzie jest Laura?

— Biali czy czarni, hetero czy geje, biedni czy bogaci; wszyscy czekamy na apokalipsę – deklamował ze sceny chłopaczek z tęczowymi flagami na policzkach. — I ona nadejdzie, jeśli się nie zjednoczymy!
— Posłuchajmy — przystanęła Pulpa. — I tak musimy zaczekać na Laurę.
— Tygrysek jest dorosłą kobietą — wtrąciła z powątpiewaniem Mila. — Umiała w wieku 14 lat pojechać sama do Torunia, więc w wieku lat trzydziestu i trzech będzie umiała trafić do domu.
— I właśnie dlatego zwiesz ją Tygryskiem, a nie Laurą? — zakpiła Pulpa. — Będzie jej miło, gdy zobaczy, że rodzina jej nie opuściła.
Mila spuściła wzrok na swoje sękate dłonie, zamamrotała: — To dziecko zawsze uciekało, zawsze! — ale przystanęła pod sceną.
Deszcz lał konsekwentnie, na białych i czarnych, hetero i gejów, biednych i bogatych. Ze sceny padały deklaracje solidarności i apele o dołączenie się do wkrótce rozpoczynającego się marszu. Pomimo strwożonych spojrzeń Ignacego nigdzie nie było nagich mężczyzn z piórkami w dziwnych miejscach: scenę i okolice zasiedlali ludzie ubrani jak na niepogode w Poznaniu, w nieprzemakalne kurtki, tyle że ich gorsy przyozdobione były bateriami przypinek sławiących równość i tolerancję, a ich głowy — tęczowe czapeczki ręcznej roboty.
Tygryska nie było.
— FREUDE, SCHÖNER GÖTTERFUNKEN, TOCHTER AUS ELISIUM! — ryknęła bez uprzedzenia kolumna na scenie znajomym głosem Bernarda, wywołując popłoch w szeregach Borejków.
— O, bracia! — ciągnął Bernard — I siostry — dodał po namyśle. — Radość jest iskrą Boga, jak powiedział Goethe. Radość jest życiem duszy, jak powiedziałem ja. Freude! Freude!
— Chyba schadenfreude — burknęła Mila, mocno zirytowana bezproduktywnym staniem na deszczu.
— Bracia! – ciągnął Bernard. — I siostry! — dorzucił ciepło. — Obalcie mury! Między człowiekiem a człowiekiem jest mur! Mur obojętności, bracia! Mur smutku! Łączmy się! Cieszmy się! Obalajmy!
— Obali mur i uchodźców nam sprowadzi — mruknął Fryderyk.
Ignacy przeszył go stalowym wzrokiem.
— Sam byłem uchodźcą, drogi chłopcze — podkreślił. — I ty też byłeś, na tej londyńskiej przyjaznej ziemi.
— Bracia i siostry! — wspaniale postawiony głos Bernarda niósł się ze sceny. — Nie pierwszy to mur i nie ostatni, który obalimy. Kto człowieka raz uściskał i swym przyjacielem zwał, kto kobietę lubą zyskał, niech się włączy w wspólny szał! Dziś dodam: kochajmy i kobietę, i mężczyznę, i dwie kobiety, i dwóch mężczyzn, i ich dzieci. Kochajmy tych, którzy nie chcą być ani kobietą ani mężczyzną. Kochajmy tych, którzy urodzili się kobietami, ale są mężczyznami. Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba!
Burza braw zagłuszyła konferansjera, zapowiadającego kolejną osobę na scenie.
As we go marching, marching,
in the beauty of the day
A million darkened kitchens,
a thousand mill lofts gray — rozległ się ze sceny mocny i czysty sopran Tygryska, a publiczność nagle zamarła, jak to się zwykle dzieje z publicznością w obliczu prawdziwej, wielkiej Sztuki. Głos Laury był pełen niewinności i pogody, i dalekiej, niebiańskiej czystości. Słuchający jej Borejkowie poczuli ściskanie w gardle i tęsknotę w sercu, bezradność wobec potęg zła i smutek przemijania – i wreszcie nadzieję na nieznaną przyszłość. Wszyscy, jak zahipnotyzowani, wpatrywali się w smukłą figurkę z ciemnymi włosami do pasa.
— Small art and love and beauty
their trudging spirits knew
Yes, it is bread we fight for,
but we fight for roses, too.

Czy to nagle przestał padać deszcz? — zastanawiał się Ignacy, czując nieprzyjemne mrowienie w kącikach oczu. Podniósł głowę. Obok niego stał Bernard i chronił skupionych wokół siebie przyjaciół wielkim, tęczowym parasolem.

https://www.youtube.com/watch?v=qNQs6gSOkeU

 

 

ruch pieprzy

zamoyski

Ruch Higieny Moralnej znów zaatakował! Od pewnego czasu zauważyłam, że jedno z gniazdek uwił sobie na FIltrowej przy Raszyńskiej, wywieszając a to Zamoyskiego, co mówi oprócz o młodzieży chowaniu także precz z gender, a to jakieś antyplatformowe insynuacje co do stanu wojennego, no – generalnie, moc uciech, a że ów adres jest na mojej stałej trasie, zawsze uważnie sprawdzam, co tym razem Ruch nam dostarczył.

Tym razem postanowił uderzyć w feministki, bo, jak wiadomo, jest to grupa, która najczęściej nie używa mózgu przed stosunkiem oraz pieprzy bez sensu, czego oczywiście nie można powiedzieć o higienistach moralnych i członkach stowarzyszenia „Dzielny Tata”, którzy, jak się dowiadujemy z artykułu Agnieszki Kublik, ściśle kolaborują z Ruchem.

feministki

Słowo wyjaśnienia dla tych, którzy nie znają, tak jak ja, moich notek na wyrywki: o RHM i wspierającej go Fundacji Mamy i Taty pisałam tu. Wsławiła się petycją w sprawie adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, homofobicznym raportem o obecności LGBTQ w mediach i, last but not least, z dupy wziętymi badaniami mającymi rzekomo udowodnić, że konkubinat zwiększa ryzyko przemocy domowej. Wydaje się być zatem stałym refrenem w działaniu Ruchu przyklejanie się do organizacji stojących na straży tradycyjnych wartości, czyli chrześcijańskiej, heteroseksualnej rodziny z mężczyzną jako przewodnikiem stada i kobietą znającą swoje miejsce między zlewem a kuchenką.

Obecność ich kontrapunktowana jest okazanymi powyżej plakatami. Większość z nich wychodzi spod ręki Wojciecha Korkucia, który sam prowadzi fanpejdża RHM, zresztą niezbyt umiejętnie, skoro nadal jest on prezentowany jako osoba, nie strona. Galerię wzbogacają erupcje jego talentu (niektóre faktycznie pomysłowe), a tematyka krąży wokół gender, feministek i spedalania nieletnich. Bowiem, jak dowiadujemy się z niepokornego wywiadu na niepokornym portalu, pana Wojciecha

…nie przerażają całujący się  mężczyźni, tylko ich żałosne przebrania. Ku-Klux-Klan znalazł patent na stroje, Krzyżacy mieli swój styl, harcerze. Tu jest totalny kicz. (…) Dorośli mężczyźni przebierają się za infantylizujące dziewczynki, doczepiają sobie biusty na pół metra, bo metrowe to już trudno utrzymać, a panie wyglądają jakby były na przepustce z zakładu karnego.

Wiadomo, co kobiece, to kiczowate.

Jak wspomniał w wywiadzie ze mną Ciekawy Człowiek z Internetu, ruchy mające na celu walkę o prawa ojca, jakkolwiek słuszne, służą za siedliska mizoginów i buców. Głównie dlatego, że zamiast dostrzegać systemowe przyczyny, dla których dzieci po rozwodach przyznawane są matkom (stereotypy dotyczące ról płciowych, problemy lokalowe, atmosfery wokół rozwodów) koncentrują się na „żona zabrała mi dzieci”.  Ciekawie na ten temat pisał David Futrelle, którego obficie ostatnio cytował Codziennik Feministyczny. Stowarzyszenia Dzielny Tata, którego logo jest na plakacie o feministkach,  wyszydzać nie będziemy jednak – jest doskonale samowystarczalne w kompromitacji, która przybrała postać dzielnie tatowego stawienia czoła gender.

To smutne, bo zarówno wykorzystywanie dzieci, przemoc wobec mężczyzn, jak i pomijanie mężczyzn w ich ojcowskich rolach dzieją się naprawdę, i im wszystkim potrzebna jest pomoc. Nie umiem jednak poważnie traktować organizacji, która walcząc ze stereotypem dotyczącym ról płciowych jednocześnie walczy z gender.

Wracając do feministek: mam świadomość, że upłynie jeszcze wiele wody, zanim słowo „feministka” nie stanie się w uszach higienistów i dzielnychtatów obelgą. Krzepiące jest jednak to, że na widok plakatu moja znajoma, dotychczas niechętna etykietce feministki, uznała, że trudno, wychodzi z szafy: jest nią. Jest zatem szansa, że w obliczu absurdu zarzutów z plakatu wobec feministek więcej ludzi zainteresuje się, kto myśli przed stosunkiem, kto po i jakie organizacje walczą o upowszechnienie antykoncepcji.

PS widzimy się, oczywiście, w niedzielę o 12:00 na placu Defilad?

Ruch

O Ruchu Higieny Moralnej w internetsach nie ma za wiele. Nie znalazłam ich strony, bloga, fanpejcza na fejsbuniu ani profilu na googleplus, więc omal nie istnieje (albo ja źle szukam). Jest jednak obecny w świadectwach internautów: plakaty RHM wiszą na ulicach i wywołują komentarze.

Kilka lat temu rzeczone plakaty sprawiły, że na mojej pewnej pięknej znajomości położył się cień, koleżanka bowiem z okazji, bodajże, dnia kobiet, opublikowała plakat ruchu z hasłem „Jesteś wredna, brzydka i leniwa – zostań feministką (albo zgłoś się do psychologa)”. Ruch wprawdzie twierdzi, że (za portalem Wirtualny Mińsk Mazowiecki)

…plakat nie jest atakiem na feministki, lecz zachętą do dyskusji o feminizmie w Polsce. Według nich, feministki to zagubione dziewczyny. Ponadto plakat nawiązuje do wypowiedzi Magdaleny Środy, pełnomocniczki rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, która, jak twierdzą działacze RHM, negatywnie wypowiada się o eksponujących roznegliżowane kobiety telewizyjnych reklamach.

…ale publikację tego plakatu widziałam wyłącznie u osób, którym nie zależało na jakiejkolwiek dyskusji na temat, dlaczego feministki są zagubione i co do tego ma antynagościowa wypowiedź pani Środy. Spotkałam się natomiast z argumentacją, że feministki są  same sobie winne takiemu wizerunkowi, bo krzyczą na manifach zamiast coś robić. Dyskusja utykała w miejscu, w którym po zalinkowaniu kalendarium działań ruchów feministycznych w naszym mieście padało pytanie „to dlaczego o tym nie słychać”. Jak przestaniemy krzyczeć na manifach, na pewno o działaniach lokalnych feministek będzie słychać dużo bardziej. Na pewno.

[edit po wymianie zdań z ^modesty: w tym plakacie mamy jeszcze taką fajną narrację, że bycie ładną, miłą i pracowitą to właściwie nasz obowiązek. Skoro nie jesteśmy, widocznie staramy się za mało albo jesteśmy, no cóż, chore]

Generalnie zatem plakat zamiast zainicjować jakąkolwiek dyskusję – poważnie, jaką mógłby zapoczątkować plakat z taką treścią? – posłużył do darcia łacha z brzydkich, leniwych feministek, w pakiecie dokładając wstrętny stereotyp o ludziach korzystających z pomocy psychologa.  Już samo to sprawia, że RHM nie cieszy się, oględnie mówiąc, moją sympatią; z tego, co wiem, mają również na koncie plakaty o wymowie antysocjalistycznej (najmniejsze zdziwienie świata) czy antyrosyjskiej (porównywalna wielkość zdziwienia).

Tym razem jednak pierdolnęli tak srogo, że aż się w oczach mieni: wywiesili plakaty z napisem „Jesteś homo – ok! Ale nie spedalaj nieletnich! (zwłaszcza za pieniądze)”. Zgodnie z informacjami na portalu innastrona.pl chodzi o akcję zwracającą uwagę na dziecięcą prostytucję. RHM jest bowiem, jak rozumiem, przekonany, że zjawisko to bierze się z homoseksualnych dorosłych, którzy kusząc w internetsach nieświadome dzieci zarażają je homoseksualizmem i tym samym wyprowadzają na ulice.

Pozwolę sobie skopiować wypowiedź przedstawiciela RHM:

Akcja jest zorganizowana w obronie nieletnich czyli dzieci. Aby to w pełni zrozumieć trzeba być PRAWDZIWYM ojcem lub matką, a z tym w środowiskach homoseksualnych raczej słabo. I żadna adopcja tego nie spowoduje…

JA PIERDZIU JAKIE COMBO: adopcyjni rodzice są niepełnowartościowi (tępe buce, może byście w takim razie pomyśleli o przepełnionych bidulach), przekonanie, że geje i lesbijki mogą mieć dzieci tylko z adopcji (oddajcie mi moją odeśmianą dupę) plus obłudne MYŚLCIE O DZIECIACH, gdy tak naprawdę chodzi o niespecjalnie skrywaną homofobię.

Plakat jest dziełem Wojciecha Korkucia, który rysuje, swoją drogą, tak brzydko, tak okropnie brzydko, aż mi wstyd, jak bardzo brzydko, jak ktoś bardzo niezdolny do narysowania czegokolwiek ładnego, srsly, moje dłubanki na memokarteczkach podczas słuchania rozmów z konsultantami są ładniejsze. I naprawdę uważam, że jak się ma ochotę narysować wielkiego fiuta, to się go, like, rysuje, niechby nawet brzydko,  po co od razu plakaty, jeszcze te biedne, spedalone dzieci wezmą przykład.

Cała Polska chroni dzieci !

Dwadzieścia minut dziennie, codziennie.

Kontent, który oram, jest mocno nieświeży, ale czasem to tak jest, że niby gdzieś się łapie jakieś odpryski, ale za mało, by raz przysiąść i się skoncentrować. Stało się dziś, gdy znajoma (ohai, ^roback) zalinkowała taką oto bajkę, którą zrazu obejrzało się nie bez nadziei na jakąś zabawną i/ lub żenującą końcówkę. Trochę nie, bo film wprawdzie słaby, ale żeby aż godzien hejtnotki, to nie. W sumie, miła baśń zrobiona przez miłych ludzi o tym, że czasem nie wychodzi i że warto się zastanowić, zanim się podejmie decyzję o rozwodzie, bo dzieci potem płaczą.

[SAPKOWSKI OVERDOSE: NIE CIERPIĘ MALUTKICH DZIECI. Ale jeszcze bardziej napierdalania dziećmi w rozwodników]

Oraz panicznie boję się miłych ludzi, bo są mili, dopóki nie naruszasz ich miłego, poukładanego świata, o ile się przy nich nie wychylasz. W innym przypadku czai się otchłań, oblężona twierdza i spisek powszechny.

W ramach kampanii Przeciw Rozwodom zrealizowano jeszcze cztery filmiki, dodatkowo plakaty, billboardy i spot radiowy, a wszystko to zlecenie Fundacji Mama i Tata, dla której, jak czytamy

…najważniejsza jest rodzina i dobro dzieci. To im staramy się przekazać to, co najcenniejsze. Dlatego niepokój i sprzeciw budzi wszystko, co może mieć negatywny wpływ na ich psychikę i wychowanie.

We mnie też, bo jakkolwiek nie cierpię malutkich dzieci, to jest spora szansa, że dożyję starości i będę żyć w społeczeństwie składających się z dzisiejszych malutkich dzieci. Oraz jestem cała za tym, by wzrastały w szczęśliwych, kochających się rodzinach.

Tyle, że niewiele mnie interesuje, co się na tę rodzinę składa, bo i czemu miałoby mnie to interesować. Czemu zatem interesuje Fundację Mama i Tata, nie wiem. Argumentacja idzie jakoś tak:

Osobisty przykład życia matki i ojca jest fundamentem kształtującym w dzieciach świat wartości, wrażliwość społeczną oraz obraz kobiety i mężczyzny. Przyznanie parom homoseksualnym przywileju wychowywania dzieci uzasadnionego wyłącznie chęcią jego posiadania odbywa się zawsze kosztem prawa dzieci do wychowania w rodzinie i uprzedmiotawia je. Nie chcemy takich zmian.

Gdyż, jak powszechnie wiadomo, na całym świecie, a już zwłaszcza w Polsce, rodzą się wyłącznie dzieci chciane i wyczekiwane. W związku z czym absolutnie nie mamy przepełnionych placówek opiekuńczych, a dzieci nie czekają latami na adopcję. O tym, że zamiast wreszcie dogonić świat i iść w stronę rodzinnych domów dziecka/ rodzin zastępczych nadal trzymamy się bidulowych przechowalni, nie warto nawet wspominać. Jednym słowem, znów to samo: jakaś instytucja wymyśliła sobie, że JEDYNY SŁUSZNY MODEL RODZINY i nie będzie szczędzić środków, by go wszczepić, wycierając sobie gębę dobrem dzieci. A taka, wydawałaby się, miła, co nie?

Pod zalinkowaną petycją podpisał się kwiat artystów, prawników i innych celebrytów. Co jest smutne, bo wydawałoby się, że jeżdżą po świecie, może nawet korzystają z internetu i powinni dysponować jakąś elementarną wiedzą o tym, jak bardzo mit o tradycyjnej rodzinie jest mityczny, a bzdura o kształtowaniu obrazu mężczyzny i kobiety bzdurna.

Fundacja także sporządziła raport  „Przeciw wolności i demokracji: Strategia polityczna lobby LGTB w Polsce i na świecie: cele, narzędzia, konsekwencje”, okraszając go śródtytułami „Wykorzystać film i telewizję, atakować Kościoły”, „Prawa, które mają. Dyskryminacja, której nie ma. Przywileje, których żądają”, „Dominacja mniejszości” – w którym punkt po punkcie wyjaśnia, jak wygląda strategia walki z homofobią, z przerażeniem przytaczając przykłady z krajów cywilizacji śmierci, w których kogoś dotknęły konsekwencje za umacnianie niczym nie podpartych uprzedzeń. Jest wspomniana także i nasza kochana posłanka Radziszewska, z komentarzem:

Tym razem homoseksualna presja nie przyniosła dymisji ale skala nagonki i medialnego linczu, którego świadkiem była opinia publiczna daje wyobrażenie o metodach i bezwzględności działania środowisk LGBT.

Nam ten krótki cytacik daje wyobrażenie, jakim językiem i jakimi uprzedzeniami kieruje się fundacja.

Prócz stawiania czoła szturmowi gejowskich bojówek fundacji leży na sercu także bezwzględne rozprawianie się z mitami dotyczącymi przemocy w rodzinie. Niestety mission failed: fundacji nie udaje się dowieść, że w konkubinatach przemoc pojawia się częściej, stwierdza jednak z nieskrywaną uciechą, że przemoc najczęściej dotyka ludzi po rozwodach lub żyjących w separacji. Jakim cudem tak pięknie udaje się poplątać skutek z przyczyną jest dla mnie niezgłębioną tajemnicą.

Wspomniałam już, że nienawidzę napierdalania dziećmi w rozwodników? Sama nie doświadczyłam, ani jako dziecko, ani jako żona, ale nie umiem myśleć o rozstaniu dwojga ludzi, którzy planowali spędzić życie razem i wspólnie wychować dzieci inaczej niż jak o bardzo trudnej decyzji. Znam wystarczająco dużo dzieciatych po rozwodach, by mieć pewność, że ostatnią rzeczą, jaką planują, to skrzywdzenie dziecka. Sama zaś, jako nieskłonna do stałych związków, mam dużą dozę zrozumienia dla sytuacji, w której ludzie decydują o rozstaniu: jest tak wiele różnych przyczyn, dla których może to się stać! I bez brnięcia w rozstrzyganie, kto jest winien, uważam, że wyjście z nierokującego związku jest lepsze niż tkwienie w nim na siłę; jest w tym pewien akt odwagi, by zacząć od nowa, samodzielnie, z kimś innym, bez różnicy.

Tymczasem fundacja, nie zaprzątając sobie myśli przyczynami rozwodów (a może byli za młodzi i pobrali się pod presją, a może się z biegiem lat zmienili, a może któreś z nich popadło w chorobę, której to drugie nie było w stanie udźwignąć) bije na alarm:

Rozwód to dla dziecka największa trauma, której według opinii badaczy ustępuje nawet śmierć jednego z rodziców. W badaniach skutki rozwodu dla dzieci to m.in. regres w rozwoju intelektualnym i psychofizycznym oraz pogorszenie stanu zdrowia.

Tak, wpędzajcie rozwodników w poczucie winy, przecież jeszcze im mało dokopało.

A wszystko to pod światłym patronatem Ministerstwa Sprawiedliwości, które, jak widać, bardziej troszczy się o to, by nie było rozwodów niż o prawa mniejszości; how batshitcrazy is that.

Edit: W dn.06.07.2011 fundacja zdjęła informację o patronacie Ministerstwa Sprawiedliwości.

PS W temacie wypowiedziała się też Tram, zachęcam do przeczytania.