Rok po Białymstoku

Minął rok, odkąd przeszliśmy.

Na gorąco pisałam tak: 

dobrze, że byłam, nawet jeśli były momenty, ze płakałam ze strachu. Tak, lewica to walka, nie zasklepianie się w poczuciu krzywdy, ale mam prawo do tego strachu i po raz pierwszy czułam go tak bardzo. Dobrze, ze byłam wśród bliskich, od których mogłam czerpać otuchę. Dobrze, ze potem, po wszystkim, była noc śpiewu, tańca i czytania starych wierszy. Białystok nie był pierwszym marszem, który byłby tak agresywnie atakowany przez nazioli. Pierwsze marsze w Łodzi, Poznaniu, Wrocławiu tez tak wyglądały. Zeszłoroczny Lublin tak wyglądał! A potem, z roku na rok, nas jest coraz więcej, ich coraz mniej i ostatecznie odzyskujemy nasze ulice.

Potem tak: 

Pięć dni, od soboty do dziś. Pięć dni mi zajęło odzyskanie sił po tym, co działo się w Białymstoku.

Wydarzenia opisano już wielokrotnie; chyba nikt nie zrobił tego lepiej niż Jacek Dehnel; najgorszy był ten początek, gdy była nas garstka, otoczeni przez wrzeszczących osiłków, bez wsparcia policji. Huczały petardy i szkło. Bałam się już nieraz, szłam wcześniej w pierwszych marszach, gdzie też był opór, wrzask i huk.

Ale tym razem po raz pierwszy miałam moment złamania. Nie normalnej dla mnie w takich momentach wściekłości i samobójczej chęci odwzajemnienia agresji, tylko wyjątkowej dla mnie myśli „błagam, przestańcie już, nie róbcie nam krzywdy”. I to chyba przeraziło mnie najbardziej – że nawet nic mi się nie stało (ot, petarda pod nogami, jakaś zadraśnięcie sztachetą, byli gorzej poszkodowani), a już chciałam błagać, przepraszać, chcieć zniknąć. Zgodzić się na to, by to oni przejęli ulice za cenę mojego bezpieczeństwa.

Pięć dni. Tyle mi zajęło, by zrozumieć, że taki strach to nie wstyd. Że mam prawo do bycia nie bohaterką, tylko przerażoną o siebie i bliskich kobietą. Zrozumiałam też, że ten strach mija, że nie odebrał mi chęci do dalszej walki. Będę w Płocku, będę znów w Lublinie. Walczę o siebie, walczę o bliskich. To moja walka. Odzyskamy ulice.

W tydzień po marszu znów byłam w Białymstoku i mówiłam:

Mówi się czasem o nas „kochający inaczej”. my nie kochamy inaczej! Kochamy tak samo!

Czasem otulimy kołdrą i podamy ciepłą herbatę, czasem wciągniemy do pociągu w nieznane, czasem nie uśniemy z tęsknoty, a czasem nie uśniemy z radości, że słyszymy bicie serca tej drugiej osoby.

Nie ma w niej nic innego, to jest dokładnie taka sama miłość. W sobotę na tych ulicach nienawiść nie przeszła. Odzyskamy te ulice. Miłość przeszła w Białymstoku, nie nienawiść. Miłość to miłość, nienawiść tu nie przejdzie.

—-

Po roku od tamtych wydarzeń już wiem, że to było o wiele dłużej niż 5 dni. Zamroziło mnie w chwili wybuchu petardy i poczucia największego zagrożenia i odmroziło po wielu miesiącach. 

Pozostała ze mną dojmująca świadomość, która wcześniej nie była aż tak oczywista.

Że policja nie jest po naszej stronie. Na marszu było widać, że policjanci i kontrdemonstranci to koledzy z trybun Jagielloni. 

Że mogło być tak, bo przez chwilę było, że nie mogliśmy na nikogo liczyć.

Że dramatyczne wydarzenia z marszu sprawią, że dziesiątki osób wskoczą na nasz wagon doświadczeń z marszu, by podbić sobie punkty kombatanctwa.

Że Białystok zasili stereotypy progresywnym liberałom, którzy poczuli, że mają prawo bezkarnie mówić o zaścianku Podlasia, ciemnogrodzie i biomasie.

Że uczestnicy marszu byli obcy w dwójnasób: i jako tęczowi, i jako przyjezdni. To nie jest argument przeciw marszom, tylko teza, że jeśli im nie towarzyszą inne, całoroczne działania integrujące różne środowiska, opór nie zelżeje.

A na te działania może być coraz mniej przestrzeni, bo perspektywa roku 2020 to perspektywa kryzysu i cięć na wydatki społeczne.  Ale tu nie poddaję się pesymizmowi: Białystok, wbrew temu, co chcieliby o nim myśleć wielkomiejskie dziennikarzyny, to różnorodne, twórcze i barwne miasto.

Sytuacja osób LGBT+ przez ten rok nie poprawiła się. To też nie jest argument przeciw marszom, tylko obserwacja, że trudno wypatrywać nadziei na poprawę przy tym rządzie i przy tym rozpasaniu lobbystów z instytucji typu Ordo Iuris. Mam jednak tutaj dużą wiarę w działania oddolne i akcje bezpośrednie.

Bo na instytucje państwowe nie ma co liczyć.

Jedna uwaga do wpisu “Rok po Białymstoku

skomciaj mię