Etykieta zastępcza

Pamiętacie etykiety zastępcze? Ja średnio, w końcu miałam wszystkiego 12 lat, gdy w telewizji nie było teleranka, a za to wystąpiła jedna okropna pani z loczkami i ogłosiła, że skończył się komunizm. W tym czasie bardziej mnie interesowały moje pierwsze miłości, jeżdżenie na rowerach z koleżankami z klasy i dość już kobiece ciało, wzbudzające niezdrową ciekawość tego czy owego wujaszka tudzież kuzyna.

Tematy, jakie poruszam na tym blogu – feminizm, przemoc domowa, prawa mniejszości – regularnie są nazywane „zastępczymi”. Jest to dla mnie kolejny przykład na to, że choćbyśmy nie wiem, jak zaklinali rzeczywistość i ogłaszali, że rewolucja jest wygrana – światem nadal rządzą bogaci, biali, heteroseksualni faceci, których w dużej mierze nie dotyczy dyskryminacja.

Mające skłonności do lekkiej mizandrii koleżanki mawiają niekiedy, że widać to po tematach, jakie zastępcze nie są: kolejne igrzyska (chłopcy lubią grać), tasowania w partiach (chłopcy lubią rywalizować), figle na giełdzie, architektoniczny kult cargo (postawimy wieżowiec i firma sama się sprowadzi) – działania polityczne i ekonomiczne służące w dużej mierze do utrzymania status quo, nie naprawy problemów, które w żaden sposób ich nie dotykają. Nierówność płac? Mniejsza emerytura? Pomoc ofiarom przemocy? Sfiksowały te baby.

Pierwszym krokiem do zrozumienia, w jak wielkim stopniu niezastępcze są to tematy, jest uświadomienie sobie uprzywilejowanej pozycji. Pisałam już kiedyś o tym: nigdy nie zwalczę do końca hipokryzji dyskutując o bezdomnych zza monitora drogiego laptopa, bo nie jestem w ich skórze. Jedyne, co mogę zrobić, to przypomnieć sobie okres, w którym nie było mi daleko do takiego stanu i uświadomić sobie, jak dużo miałam szczęścia, uzyskując wówczas wsparcie. Czasy niepewności ekonomicznej trochę pomagają w zrozumieniu tego wspólnotowego aspektu wydobywania się z dołka.

Tematy zastępcze są najbliżej życia, jak tylko mogą. Dotykają codziennej ekonomii: nie tej loterii na giełdzie, lecz tej, co do garnka włożyć i jak przeżyć do wypłaty. Dotykają codziennej psychologii: nie tej, jak sprzedać opony do nissana, lecz tej, jak wytłumaczyć córce, czemu ksiądz mówi o niej „diablica”, bo nie chodzi na religię. Socjologii: nie tej od promowania lepperów tego świata na liderów, lecz tej od przyczyn dziedziczenia biedy w łódzkiej kamienicy. The Other 99% science.

Uprzywilejowani po prostu nie pamiętają, że to, co mają zastane: ciepłe łóżko, wyżywienie, wspierający bliscy, dostęp do wiedzy, opieki lekarskiej i działających mediów – to nadal są przywileje, choć powinny być prawami. Neoliberalny paradygmat, w jakim żyjemy mniej więcej od czasów obwieszczenia pani z loczkami sprawia, że nadal jest problem z powszechną dostępnością tych świadczeń.

Więc my, nosicielki tematów zastępczych, przypominamy im o tym. Mówimy, że kluczowym jest najadać się pełnowartościowym posiłkiem, bo z tego rosną zdrowe, rozumne dzieci. Tłumaczymy, że ważny dla wszystkich jest bezpieczny dom, bo bez niego człowiek popada w depresje, uzależnienia i toksyczne relacje. Podkreślamy, że krzywda dzieje się częściej za drzwiami sąsiada niż w mrocznych uliczkach czy w luksusowych kasynach. Pokazujemy na to statystyki i badania, co jest trochę daremne w kraju, w którym najwięcej do powiedzenia ma gromada kolesi opowiadających mnóstwo rzeczy o swoim niewidzialnym przyjacielu.

Walczymy o poczucie bezpieczeństwa i spokój. O najbardziej podstawowe potrzeby emocjonalne każdego z nas.

Chciałabym, by inne dwunastolatki nie przeżywały przykrego zawstydzenia, jakiego doświadczałam (i jakiego doświadczają inne dwunastolatki na całym świecie); tego obmacywania wzrokiem, głupkowatych uwag, niezupełnie przypadkowych dotknięć – bo jak sobie z tym poradzić? My, feministki, staramy się także w ramach programów edukacji seksualnej uczyć młodych ludzi, jak reagować w takich sytuacjach. Ja, fetyszystka, doskonale wiem, że może się podobać tak młodziutkie ciało – wiem też, że najgorsze, co mogę zrobić, to pójść full Humbert Humbert. Nigdy nie wprowadzimy policji myśli, zależy nam tylko na tym, by potencjalny molestator poprzestał na własnych fantazjach.

Gdy miałam 12 lat, ważne były dla mnie pierwsze miłości, wypady na rowerach i moje ciało. Dwunastolatki w innych krajach kończą edukację, zachodzą w pierwsze ciąże, próbują narkotyków, trafiają na ulice. Byłam uprzywilejowana i staram się o tym pamiętać.

Nie ja rządzę moim ciałem

Na pierwszy rzut oka niby tak: mam komfort przyjścia w dżinsach do pracy, odpuścić sobie depilację czy makijaż. Jeśli walczę z wagą, to dla zdrowia, nie urody i w podobnym celu możecie mnie czasem przyłapać na aktywności fizycznej. Jednak prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto zażąda, bym się uśmiechnęła, bo ładne dziewczyny powinny się uśmiechać, media pokażą jakiegoś kolejnego randomowego księdza opowiadającego tonem eksperta o cudzie macierzyństwa lub komcionauta na blogu opowie z niesmakiem o zwałach tłuszczu.

Spora część znajomych mi kobiet jest wychowywana w przeświadczeniu, że ich pierwszym i podstawowym obowiązkiem jest wyglądać atrakcyjnie (przy czym przez atrakcyjność rozumiemy tutaj przystawanie do aktualnie modnych standardów, mierzone kilogramami i jędrnością skóry), nawet jeśli odbywa się to ze szkodą dla zdrowia i samopoczucia psychicznego. Nie mam nic przeciwko atrakcyjności – znam niewiele osób, którym nie sprawia przyjemności patrzenie na ponętnych ludzi i nie jestem tu wyjątkiem – ale jestem zdania, że w tej kwestii nikt nic nie musi. Poza regularnym myciem, jeśli oczywiście stan psychiczny czy fizyczny jakoś tego nie utrudnia.

Dodam od razu (bo w komentarzach pod poprzednią notką przewinął się ten temat), że nie widzę też szczególnego zła w operacjach plastycznych i jestem daleka od obwiniania Barbie o zaburzenia łaknienia. Wiem, że to przeświadczenie o obowiązku ładnego wyglądu jest na tyle wdrukowane i na tyle powiązane z relacjami z innymi ludźmi, że póki nie robi w zdrowie większej krzywdy, nie warto z nim walczyć (chociaż sama dość boję się skalpeli i raczej nie poszłabym na taki interes).

Atrakcyjność obowiązuje do czasu, gdy kobieta staje się matką (mnie zatem będzie obowiązywać do śmierci): jak wiadomo, wówczas niewiastę winno cechować całkowite poświęcenie progeniturze. Zbyt wypiękniona matka to znak, że dzieckiem zajmuje się za mało, kto to bowiem widział martwić się czymkolwiek innym, może jeszcze własnym wyglądem: ZŁA MATKA.

Jednym z narzędzi dyscyplinujących w tym czasie kobiety jest terror laktacyjny. Oddam tu głos komentatorce Akarze, bo nie ujmę tego lepiej niż ona:

Onet polecił blog i zajrzałam też do kilku innych wpisów. Położna w akcji:

http://polozna.blog.pl/2013/04/page/7/
“I zaczynają się schody. Przystawienie do piersi ,,niuni” jest proste.Pakuje się brodawkę sutkową do otwartego dziobka i to wszystko, ale nie…Kobiety to potrafią skomplikować nawet najprostszą rzecz pod słońcem, to nie może trafić (?) to nie chce ssać – jak może ssać jeśli brodawka jest kilka centymetrów od buzi, to śpi – więc po co budzić, a dziecko przy każdej próbie kwilenia jest lulane. Ale największym przegięciem jest skarga pacjentki,że dziecko za długo ssie”.

Dla mnie to wyśmiewanie i poniżanie matek. Najprostsza rzecz pod słońcem? Nie ma to jak od razu podciąć skrzydła kobiecie, która dopiero co została matką. Co z tego, że ktoś nie potrafi od razu karmić piersią? Po to położne tam są żeby pomóc i wytłumaczyć, a zamiast tego się denerwują.

Następnie położna próbuje wywołać wyrzuty sumienia u matek, które piersią nie karmią:

“Uważam, że mam prawo walczyć o zdrowie dziecka. Ale wiem,że przegrywam.Tylko zamkną się drzwi oddziału, dzieci są dokarmiane w domu, a potem to już równia pochyła.Kiedy spotykam kobiety przy drugim porodzie słyszę ,że karmiły miesiąc , dwa, bo miały mało pokarmu.Ale żadna nie korzystała z porady położnej środowiskowej, czy poradni laktacyjnej. Jestem wredna, ale każde dziecko karmione butelką powinno swoją matkę zapytać :dlaczego mnie nie karmiłaś piersią?”

Dalej powoływanie się na dobro dziecka:
http://polozna.blog.pl/2013/04/page/6/
“W komentarzach są stwierdzenia: wybór matki, prawo do decyzji, ale nikt nie opisał co z dzieckiem!
Czy ono nie ma prawa do naturalnego pokarmu , ”

Ja uważam, że matka ma prawo do tego, by jednak o rzeczach, które bezpośrednio angażują jej ciało, jej ból, jej wygląd decydowała samodzielnie. Jednak po latach tresury w grzeczności i bierności wiele kobiet nie reaguje, karmi piersią wbrew sobie i dławi złość zaciskając zęby.

(wiecie, że od zaciskania zębów człowiek zgrzyta nimi po nocach, o wiele gorzej sypia i miewa gigantyczne migreny?)

Zmierzam do tego, że te dwa czynniki: przekonanie o konieczności bycia ładną i przekonanie o konieczności bycia grzeczną powodują, że czasem nie walczymy o siebie wtedy, gdy sprawy idą już źle.
Rzućcie okiem na ten filmik (myślę, że jakieś 30s wystarczy, nie musicie w całości):

Też się zastanawiacie, czemu te kobiety nie reagują? A wiecie: może nikt ich nie nauczył, jak to zrobić, by ani nie popaść w mordobicie, ani w płacz. Może kiedyś reagowały, ale słyszały, że nie znają się na żartach. Albo że są przewrażliwione. Albo, że molestowanie to wymysł szwedzkich feministek.

Na stronie Hollaback! Polska codziennie przybywa historii o tym, jak w przestrzeni publicznej dochodzi do molestowania, zaczepek, ocierania się, niechcianego dotyku, paraerotycznych żartów. Nie twierdzę, że wszyscy sprawcy mają złe intencje i są mrocznymi molestatorami – podejrzewam raczej, że mnóstwo z tych zachowań jest bezrefleksyjna, już to z nieumiejętności oddzielenia strefy prywatnej od publicznej, już to z przyjmowanego codziennie przekazu, że kobiety mają umilać wyglądem i zachowaniem długie wieczory strudzonego polowaniem na PKB mężczyzny.
Opowiadanie tych historii, sprzeciw wobec takich akcji jak Boobsmena, przypominanie, że nasze ciała należą do nas samych mają na celu jedno. Pamiętajcie, dziewczyny. Niezależnie, czy to był starszy kuzyn w głupim wieku, niewrażliwa położna czy zbol w autobusie: nie jesteście w tym same. Większość z nas boi się reagować, przeżyła upokorzenie molestowania i wyrzucała sobie, że nic nie zrobiła. Macie prawo nie wiedzieć, co zrobić i bać się sprzeciwić. Jest nas wiele. Może razem w końcu przebijemy się z informacją, że nasze ciała należą do nas.