Grzeczne dziewczynki będą bite przez całe życie.
Dzięki uprzejmości cudemodzyskanegokuzyna Gregolca weszłam w tymczasowe posiadanie Grzecznej duetu Gro Dahle (tekst) i Sveina Nyhusa (ilustracje). Zgodnie z blurbem na stronie wydawnictwa Ene Due Rabe, książka opowiada o małej Lusi, która była miła, cicha, czyściutka i grzeczna. Kolejne strony, pisane genialnie prostym językiem, w nieco skandującym rytmie (upatruję tu dużej zasługi tłumaczki, Heleny Garczyńskiej), kontrapunktowane szalonymi, pięknymi ilustracjami ukazują jednak, co dzieje się z grzecznymi dziewczynkami.
Nie, Lusi nikt nie bije. Lusia po prostu – znika. Szczęśliwe zakończenie zawdzięczamy tylko temu, że bohaterka wpada w gniew.
Lektura obowiązkowa dla wszystkich dziewczynek w Polsce. Chłopcom też się przyda.
Naszym grzecznym dziewczynkom pomaga bardzo niewiele osób, a przez dlugie lata trenowane do grzeczności były tak, że i na wybuch gniewu nie ma zbyt wielkiej nadziei. Przez dziewięć miesięcy tkwiły w ścianie jak Lusia, czekając, aż dorośli zauważą ich nieobecność.
Tyle bowiem czekaliśmy na decyzję rządu w sprawie podpisania konwencji o zwalczaniu przemocy. Opór w środowiskach konserwatywnych budziło zwłaszcza stwierdzenie, że przemoc ma płeć, a sprawcami przemocy domowej i gwałtów są w 95% mężczyźni. Zgodnie jednakże z dyrektywą o minimalnych standardach dla ofiar przestępstw (Dyrektywa 2012/29/EU) ofiary przemocy ze względu na płeć – głównie kobiety, ale też osoby transseksualne – są wymienione w grupie szczególnie narażonej na ryzyko bycia ofiarą przestępstw. Wystarczy zdjąć z oczu klapki, a z głowy wyjąć przekonanie, że zła Unia chce zamachnąć się na świętą katolicką heteronormatywną rodzinę, by pojąć, że dyrektywa podyktowana jest czymś więcej niż widzimisię.
unijny żandarm szuka heteryków do dania im w pysk
Potwierdzają to zresztą liczby cytowane przez Sergia w jego notce.
Świętość i integralność rodziny, tak spędzająca sen z powiek produktom gowinopochodnym, zostanie naruszona przez zapis w swoim zamierzeniu mający chronić ofiary przemocy. Zgodnie ze znowelizowaną ustawą, sprawca przemocy domowej będzie bowiem zobowiązany do opuszczenia mieszkania – dzięki czemu jego ofiary wreszcie będą mogły spać odrobinę spokojniej. Jestem zdania, że to dobra alternatywa dla trwania w dysfunkcyjnym układzie rodzinnym, codziennym lęku i maskowaniu siniaków makijażem.
Niestety, jestem daleka od entuzjazmu. Widzę, że rząd decydując się na podpisanie konwencji wykonał doskonale pozorny gest. Po pierwsze, ratyfikacja może odwlec się w czasie. Dla przykładu, konwencja ONZ o prawach niepełnosprawnych czekała 5 lat na ratyfikację. Jest wysoce prawdopodobne, że nie dojdzie do niej zatem za bieżącej kadencji. Może po prostu musi jeszcze kilka Katarzyn Figur uciec z domu, a kolejnych 150 kobiet cicho skonać pod butem czy pięścią kochającego męża, by ktoś się opamiętał?
Po drugie zaś, dodano zupełnie zbędne oświadczenie, że Polska będzie stosować konwencję zgodnie z zasadami i przepisami konstytucji (przepisy konstytucji stoją ponad prawem międzynarodowym). Jest to w mojej opinii sygnał, że odmawia się przyjęcia informacji o strukturalnym i powszechnym charakterze przemocy wobec kobiet. Przeciwdziałanie jej będzie się zatem odbywać z pominięciem kwestii genderowych, czyli w sposób wyłącznie doraźny, bez odrobiny niezbędnej refleksji nad rolami, jakie rozpisuje płciom społeczeństwo.
Tymczasem przecież przekonanie o różnicach między płciami na poziomie emocjonalnym i behawioralnym jest powszechne, wzmacniane zresztą przez durne neuroseksistowskie dziełka o mężczyznach z Marsach, a płci z mózgu. Lusie są grzeczne, bo wszyscy chcą, by były grzeczne.
Na szczęście, gdy Lusie wpadną w gniew, potrafią nie tylko same uwolnić się ze ściany, ale także pociągnąć za sobą inne dziewczynki, które także mają dość.
(dobrym początkiem jest zapoznanie się z tymi artykułami)
ilustracje zaczerpnięte z bloga Sveina Nyhusa