Antyfeministyczne bingo p.3

Po krótkiej przerwie, która, jak widać, nie przyciągnęła tyle czytelniczek i komentatorek, wracam z antyfeministycznym bingo. To ostatnia część i sama nie wiem – rozprawiać się potem z jakimiś innymi? krąży ich po sieci znaczna ilość, a ja wybrałam przecież tylko jedno z nich.

  1. Patriarchat krzywdzi też mężczyzn.

A to akurat prawda jest. Możemy to nazwać patriarchatem, paradoksem macho, pewną definicją męskości, w którą zgodnie z wypracowanymi przez lata wzorcami mężczyzna ma się wpisać. A więc: nie płakać, lać w pysk, śmierdzieć piwem, nie golić pach, otrząsać się ze wstrętem na róż, kucyki i lalki barbie, jak również muzykę dyskotekową, taniec i śpiew. Generalnie tych wszystkich „męskich” cech jest tyle, że gdyby chcieć mieć je wszystkie, to przyszłoby takiemu mężczyźnie zwariować. Tak, że tak – cały ten zestaw oczekiwań jest nie lada balastem.

Panowie, pamiętajcie jednak, że jesteście wychowywani w atmosferze przyzwolenia na łamanie zasad. Wam się to dużo bardziej wybacza, zwłaszcza jak już wyjdziecie z licealno-studenckich grup rówieśniczych. Więc jeśli macie ochotę na różową koszulę, denerwuje was niemożność domycia pach z uwagi na kłaki i prócz solidnego jebnięcia przesterowanej gitary lubicie się gibnąć do kanadyjskiego rocka – róbcie to. Ostatecznie, męskość musiałaby być szalenie kruchym konstruktem, jeśliby tego typu zachowania miały nią zachwiać.

sinfest

  1. Jeśli chcesz być traktowana jak dama, zachowuj się jak dama

Na usta cisną się komentarze do słów posłanki Pawłowicz, Warzechy i innych małych, zaplutych człowieczków o Marszu Szmat. Umówmy się: ci ludzie, prócz nienawiści do tego, co od nich różne i zapędów dyktatorskich nie mają nam jednak nic do zaoferowania, więc zostawimy ich sobie na inną okazję.

Dama, cóż to jest ta dama, zastanowiłam się. Nie, no, serio: to takie słowo-klucz, po którym dyskusja traci impet, oh dear, żadna ze mnie dama, plebs mi wyszedł spod spódnicy. No wyszedł: korzenie mam dość robotnicze i nie zamierzam się tego jakoś wstydzić.

Zapytałam internetu, co to znaczy być damą i najbardziej wyczerpującej odpowiedzi udzielił mi portal kafeteria.pl:

„Obowiązkowym atrybutem damy w każdych czasach pozostaje jednak klasa.”
Nie wiem, jaka: społeczna? No, to już wyżej ustaliłam – nie jestem.

„Prawdziwa dorosła dama nie przyciąga wzroku nadmiarem biżuterii, wieczorowym makijażem lecz dyskretną elegancją.” – twierdzi dalej portal i znów baranieję – nadmiar to ile, cztery kolczyki w jednym uchu? I czy mogę pod białą kreską na linii wodnej zrobić sobie brązową, by nadal być damą? Same ogólniki!

„Ale nie ubiór decyduje o klasie. Przynajmniej nie jedynie. Czymże więc ona jest? – zapyta wiele z nas.”
(myślę, że wiele z nas nie użyje partykuły -że, z uwagi na jej anachronizm, ale tak to jest, jak się uczy ludzi polskiego na Żeromszczyznach, zamiast na Masłowskiej i Chutnik).

„No i tu trzeba będzie rozpisać się nie tylko na temat dyskretnej kobiecości i wdzięku”
Duże biusta, jako niedyskretne, won. Bandażujcie sobie, dziewczyny.

„…lecz również inteligencji, oczytania, godności, honoru, umiejętności znalezienia się w każdej sytuacji. Trzeba by też wspomnieć o dyskrecji, powściągliwości w wyrażaniu opinii, rozsądku, umiejętności trzymania swoich emocji na wodzy, wszechstronnych zainteresowaniach a przede wszystkim o takcie i kulturze osobistej.”
Matko boska irakowska, toż to litania jak z zeszyciku na tak zwane złote myśli na cechy twojego ideału.

„Kto zna prawdziwą damę ręka do góry?”
Nie wiem, czy znam. Większość znajomych mi dziewczyn i kobiet to osoby inteligentne, oczytane, sprawnie operujące klawiaturą. Przeważnie też odważnie i otwarcie wyrażają swoje opinie, jak również potrafią w sposób całkowicie spektakularny wyjść z nerw, przejawiając przy tym zachowania pozbawione taktu i dyskrecji, a wszechstronne zainteresowania nie mają na to najmniejszego wpływu. Z uwagi na trudności w zdefiniowaniu pojęcia damy nie wiem, czy są prawdziwymi damami, z całą pewnością jednak fakt, że są odważne, emocjonalne czy nietaktowne w żaden sposób nie powoduje, że są jakieś, nie wiem, niegodne szacunku.

W ogóle sobie myślę, że człowieka fajnie się szanuje niezależnie od płci, emocjonalności czy otwartości w wyrażaniu opinii – dopóki nam (albo nam bliskim) nie wyrządzi, rzecz jasna, krzywdy.

Więc jeśli ktoś ten szacunek uzależnia od wydumanych cech jak ilość kolczyków, siła makijażu czy powściągliwość w emocjach, może równie dobrze dać się wystrzelić jako wybuchający ptaszor w angry birds space – byłaby wręcz z niego większa uciecha.

  1. Jestem dżentelmenem starej daty.

Wiecie co, ostatnio oglądałam film, gdzie był taki dżentelmen. Stara data, stare pieniądze, lata 20 w USA. Potępiał przemytników alkoholu, ale pił przemyconą przez nich whiskey, miał za złe żonie romans, gdy sam od początku małżeństwa cały czas miał kochanki. Ostatnią z nich przynajmniej raz uderzył. Był również ksenofobem, rasistą i miał brzydki wąsik. Nazywał się, oczywiście, Tom Buchanan z Wielkiego Gatsby’ego.

No więc, drogi dżentelmenie, nie ma się czym chwalić. Generalnie przy konserwatyzmie nie ma się czym chwalić, bo ilekroć mu się przyjrzymy, wychodzą z niego uprzedzenia dla inności i obsesyjne przywiązanie do tradycji bez żadnych racjonalnych przyczyn.

  1. Jesteś głupia i przesadnie emocjonalna.

O ile sobie przypominam, nawet w łonie naszego lewicowego grona pojawiali się uroczy technokraci, którzy hejterzyli emocjonalność. Ja to nawet rozumiem, na pewnym etapie zachłyśnięcia się racjonalizmem ma się wzgardę dla emocji. Potem jednak poprawnie funkcjonujący w społeczeństwie człowiek orientuje się, że ludzie są emocjonalni i irracjonalni. Tak już mają. Co więcej, emocje są niezbędnym elementem zdrowej istoty ludzkiej. Jedyne zatem, co warto rozstrzygnąć, to fakt, czy emocje są w konkretnym przypadku szkodliwe lub zaciemniają obraz, gdy dyskutujemy jakieś pryncypia.

Aha, tu nadmierna emocjonalność jest chyba też wskazana jako cecha typowo kobieca. No więc jako prawdziwe damy oczywiście jesteśmy przecież powściągliwe w emocjach, prawda?

A prawdziwi mężczyźni, jak mi podpowiedział Michio, to już w ogóle:
emo

  1. Ale ja chcę o tym rozmawiać. Posłuchaj mnie!

Pochodna poprzedniego. Nadmierną emocjonalność można zlekceważyć jako przejaw niepoczytalności. Nie odnosić się do niej i tym samym prześliznąć się nad uczuciami rozmówczyni, by wskazać priorytet swoich: nie interesuje mnie, że temat jest dla ciebie trudny albo dyskusję masz za zakończoną, masz mnie słuchać, bo przecież słuchałyście nas przez stulecia.

Prawdę powiedziawszy, to ostatnie jest raczej problemem władzy niż płci – tendencja do lekceważenia uczuć osoby słabszej pojawia się niezależnie od kulturowej płci dyskutantów, za to mocno zależnie od ich wzajemnych relacji. Oziębła matka, starsza partnerka, toksyczna szefowa, wszystkie mogą zagrać tym samym punktem. Nie wiem, czy jest antyfeministyczny.

Poniżej wklejam wam bingo – znajdziemy jeszcze jakieś punkty?

tumblr_m3xvkmXxMx1r9f9bx

slutwalk po polsku

Slutwalk, po raz pierwszy w Warszawie, pod rodzimą nazwą Marsz Szmat, miał oblicze zaróżowionego ze szczęścia Jasia Kapeli w czerwonej, twarzowej sukience.

Manifestacja po raz pierwszy odbyła się w 2011 w reakcji na słowa policjanta, który wydobył z okrężnicy swojej mizoginii bonmocik o tym, że kobieta chcąca uniknąć gwałtu nie powinna ubierać się jak szmata. Celem kampanii jest położenie kresu obwinianiu ofiary gwałtu, niedoszacowaniu stastystyk nadużyć seksualnych i rozgromienie mitu gwałciciela jako polującego z krzaków na skąpo ubrane obce kobiety. Molestowanych jest 80% kobiet i 44% mężczyzn, w blisko 70% przypadkach świadkowie zdarzenia nie zdobyli się na reakcję (dane te pochodzą z komunikatu z badań Hollaback! Polska na temat skali zjawiska molestowania w przestrzeni publicznej w Polsce. Greta Gober i dr Joanna Roszak są autorkami raportu, prowadziły również samo badanie; tu pełen raport) Przekaz jest jasny: niezależnie od tego, co mam na sobie i jak się zachowuję, moje nie znaczy nie. Jeśli masz wątpliwości, czy mówię tak, załóż, że mówię nie. A ty, świadku zdarzenia, czytelniczko, internauto – nie pytaj mnie, czy, kiedy i z iloma osobami spałam zanim jakiś zwyrodnialec mnie zgwałcił, bo to nie ma znaczenia; nie pytaj, w co się ubrałam i ile wypiłam, bo to nieistotne.

Mogę być ubrana, w co chcę i nie masz prawa mi mówić, że zasługuję na gwałt.

Nie bardzo rozumiem, co to znaczy być ubraną jak szmata. Wydawało mi się, że w środku Europy w XXI wieku kwestia ubioru ma znaczenie przy okazjach typu ślub, pogrzeb, imieniny cioci Bożenki i studniówka (kwestie dresscode’u pomijam, don’t make me even start). I tyle. Oczywiście lubię patrzeć na ludzi ubranych z fantazją i kolorowo, ale nie upierałabym się, że są do tego jakoś zobowiązani. Może po rewolucji.

Tyle o samej idei Marszu Szmat. W wydaniu polskim wyglądało to tak, że przemaszerowano, opublikowano się w kilku portalach, Samuel Pereira na widok Jasia Kapeli popełnił gorący tekst, rozgorzała dyskusja z prawa i z lewa (trudno odróżnić, prawda?), zaś o samej kwestii obwiniania ofiary, jak sądzę, przyjdzie nam porozmawiać za kilka lat, gdy marsze wejdą nam w zwyczaj, a w polskim prawie zakorzeni się ściganie gwałtu z urzędu.

Bardzo dobrze, że Marsz się odbył. Każda manifestacja to krok w dobrym kierunku, bo bez działania NIECH NAS ZOBACZĄ nie wywalczono by kilku praw w przeszłości. Nawet jeśli tłumaczenie budzi wątpliwości, nawet jeśli niepokoi przejmowanie retoryki wroga, nawet jeśli czołową szmatą z marszu ma być Jaś, a nie generyczna kobieta, co do której jest dużo większe prawdopodobieństwo, że ktoś ją zmolestuje i o to potem obwini.

Bo jak się tak zastanowię: kontestacja Marszu Szmat z lewicowego punktu widzenia miewa przebłyski sensu. Ubrana w mini po pępek i dekolt po bobra nie jestem żadną szmatą, tylko szprotą w nieco figlarniejszym niż zwykle nastroju. A Jaś, jak dla mnie, może popylać w czerwonej kiecce na co dzień, nie potrzebuje do tego marszów, a ja nie potrzebuję, by twarzą kampanii walki o prawa kobiet stał się mężczyzna. Ale w tej chwili, w Polsce w 2013, zanim przyjdzie mi do głowy skrytykować lewicową inicjatywę, trzeba się rozejrzeć, z kim w tej krytyce się stoi w jednym szeregu. Czasy mamy takie, że to nie argumenty decydują o słuszności stanowiska, lecz – kogo się ma za sojusznika. Jeśli jest to domyślny przeciwnik polityczny – jak Samuel Pereira czy posłanka Pawłowicz – oznacza to, że na metadyskusję o sensie manifestacji jest jeszcze o wiele za wcześnie.

Antyfeministyczne bingo p.2

Jak widać z przykładu poprzedniej notki, także osoby inteligentne i z dostępem do zasobów ulegały stereotypom i uproszczeniom, gdy mowa o feminizmie. Wspominałam w niej o stereotypizacji drugofalowego feminizmu, jako że wśród lekko już rozeznanych w tematyce ludzi nadal zdarza się demonizować drugą falę jako tę, która miała największy odpał na seksualizację, ujednolicenie ról społecznych bez brania pod uwagę indywidualnych predyspozycji i przysłowiowe lanie w pysk za przepuszczenie w drzwiach. Takiego feminizmu właściwie nigdy nie było. Druga fala generalnie zaś zmagała się z seksualnością, mając fazę nienawiści do wszechobecnej erotyzacji, ale uporała się z nią. Jej też zawdzięczamy to, co w zachodnich krajach jest standardem, czyli aborcję na tak zwane życzenie, silne dotacje antykoncepcji i generalnie traktowanie praw prokreacyjnych na równi z innymi podstawowymi prawami człowieka.

 1. Kobiety są z natury lepsze w tych rzeczach.

Nie wiem wprawdzie, w jakich, ale z natury kobiety są nieco lepsze w miesiączkowaniu, zachodzeniu w ciąże i rodzeniu dzieci. Gdzieś dokopałam się do badań o tym, że z natury mamy jakieś drobne różnice w orientacji przestrzennej i tyle. Nie ma żadnych genów odpowiadających za opiekę nad dziećmi, gotowanie, prasowanie koszul czy też zarządzanie budżetem domowym. Za to są lata kultury, która przyucza dziewczyny do myśli, że nie gotując, nie prasując i nie mając dzieci są niepełnowartościowe, gdy tymczasem są tak samo wartościowe, jak te, co lubią zajmować się domem.

To kultura narzuca nam myślenie, w czym jesteśmy gorsze.

2. Ale ona wcześniej dawała wielu facetom!

I to sprawia, że co: można ją nazwać dziwką, mniej ją szanować, czy może zgwałcić? To, co robi ze swoim życiem seksualnym jest wyłącznie jej sprawą. To, że ma temperament i wielu partnerów, nie oznacza, że jest zobowiązana do seksu z każdym.

Na marginesie: przypomniała mi się dyskusja na forum fanów Joanny Chmielewskiej o „Krwawej Zemście”, którą mam w czytaniu. Książka jest bardzo zła i znów pojawia się w niej słowo „gwałt” używany chyba zamiennie z seksem, bo nie wierzę, że pełnosprawna na umyśle osoba, jaką jest JCh nie rozumie, jaką krzywdą i upokorzeniem jest gwałt właśnie. Zarzutem było traktowanie więc gwałtu jako „niczego takiego”. Jeden z dyskutantów odpisał wówczas: „Stosownie do traktowania własnej sfery intymnej przez pokrzywdzoną.”, jako że bohaterką była dziewczyna romansująca z wieloma, także żonatymi mężczyznami. Odpisałam mu „Jak się gzi z więcej niż jednym przez całe życie, to można gwałcić. Przeciez to lubi.”. Dyskutant wówczas odpisuje:

„Tyś powiedziała. Ja nie powiedziałem, że można. Twierdzę natomiast, że w przypadku ladacznicy traktującej mufkę jako nawet nie narzędzie pracy, lecz narzędzie manipulowania bliźnimi ma to zupełnie inny ciężar gatunkowy.”

(dyskutant nazywa się a_weasley). Rozumiecie: nie można, ale nic się nie stanie, jak się jednak przydarzy. W sumie sprawca jest usprawiedliwiony. Rozumiecie? Ja też nie rozumiem.

Obejrzyjcie sobie dla kontrastu ten filmik. Wnioski, kto jest lepszym człowiekiem w takich sytuacjach pozostawię wam:

3. Nie znasz się na żartach?

Posłużę się linkiem do Michio, bo nie napiszę tego lepiej: nie znam.

A poważnie: przy żartach lubię sobie zadać pytanie, co mnie w żarcie śmieszy. To nie znaczy, że zamierzam zakazywać żartów, które mnie nie bawią. To tylko znaczy, że jeśli rozpoznam żart jako przykry, zastanowię się, na jakim stereotypie on operuje i czemu jest ów stereotyp powszechny.

Humor podlega refleksji i warto z tego korzystać.

4. Masz mentalność ofiary.

Jak rozumiem, chodzi o to, że za wszelkie niepowodzenia w, dajmy na to, karierze zawodowej winię mężczyzn, w przeciwieństwie do mentalności zdobywcy, który doskonale wie, że wszystko zawdzięcza sobie sam.

No – więc nie. Mam po prostu świadomość, że tak samo, jak człowiek sukcesu nigdy nie zawdzięcza go tylko sobie – lecz choćby urodzeniu w rodzinie, która mogła go posłać do dobrej szkoły, dobrze karmić, wyposażyć w wiedzę i pomoce naukowe, a potem w siatkę znajomości lub umiejętności społeczne, by zdobył dobrą pracę i dostawał w niej awanse – tak i ofiara nigdy nie jest sama sobie winna.

Rozpoznanie systemowych uwarunkowań dyskryminacji nie jest mentalnością ofiary.

5. Jestem miłym gościem, czemu nigdy mi się nic nie trafia?

Dlatego.

6. To Ty masz mnie nauczyć feminizmu, więc do roboty.

Nic nie wiem, nie znam tematu, proszę mi tutaj wyłożyć porządnie, o co chodzi. No więc nie. Masz pełną możliwość sięgnięcia choćby do en.wiki, by zdobyć jakąś podstawową wiedzę. Jeśli przychodzisz do mnie i na dzień dobry serwujesz mi tekst o włochatych feministkach, rozumiem to jako komunikat: „nie chcę wiedzieć, o co chodzi w tym całym feminizmie” – inaczej nie powtarzałbyś idiotycznego stereotypu. To, co mogę dać ci ja, to kilka linków, garść informacji i parę śmiesznych bon motów. Co więcej: częstokroć mówię o rzeczach, które dla mnie są elementarzem i gdy mówię, że hej, ale żart o gwałcie jest niefajny, nie powtarzaj go – nawet nie umiem uzasadnić, dlaczego; nie bo nie, tak jak nie przechodzi się na czerwonym.

Na dobry początek wystarczy, byś wiedział, że jeśli kobieta opowiada o swojej dyskryminacji, ostatnią rzeczą, jaką chce otrzymać w zamian, to usłyszeć „a mnie się to nie zdarza”. Nie rozmawiamy o tobie, rozmawiamy o zjawisku.

7. Daliśmy ci prawo głosu, a teraz się zamknij.

Aha: chodzi o to, by prawo głosu nie było czymś, co mi dają mężczyźni, lecz czymś, co po prostu mam. Wtedy mogą sobie mówić, żebym się zamknęła, efekt równie syzyfowy co zwrakowanie zabawkowego auta w Burnout Paradise.

8. Źle nazywasz feminizm.

Od czasu do czasu pojawiają się ci od „nie jestem feministą, jestem równościowcem”. No, doskonale, skoro jesteś za równością praw, jesteś feministą i tyle. Jeśli cię boli etykietka feminizmu, dupa z ciebie, nie równościowiec, bo masz gdzieś w sobie przekonanie, że walka o prawa kobiet jest jakaś ośmieszająca. Jest? Dlaczego?

9. Wszystko, czego potrzebują feministki, to porządnego przeruchania.

Mam wrażenie, że to się częściej słyszy w odniesieniu do lesbijek ostatnio, ale że przeważnie jedziemy na tym samym wózku, niewielka różnica.

Miałabym mnóstwo żartów o panach opowiadających o niedoruchaniu z intrygującym zafiksowaniem na temacie, znamionującym pewne niedobory. Cóż, jakkolwiek strefa erotyczna nie pozostaje bez wpływu na naszą kondycję psychiczną i fizyczną, a wręcz jest jej bardzo ważną częścią, nadal jednak: nie jest to kwestia, jaka powinna interesować dyskutanta, o ile nie pozostaje z nami w intymnej relacji lub przynajmniej serdecznej przyjaźni.

Gwałt terapeutyczny jest zaszłością poprzedniego stulecia i pozostawmy go właśnie tam.

10. Powiem ci, co jest nie tak z feminizmem.

Jeśli jesteś tym gościem, który parę punktów wcześniej prosił o edukację, czym jest feminizm, to może lepiej nie.