Dopadało mnie przed drzwiami żonatego wykładowcy, na progu gardzącego mną artysty, w obojętnym, a jakże, tłumie klubowym. Nie zawsze na czas zdołano mnie wyprowadzić i czasem obdzielałam zażenowaniem zbyt hojnie.
Chwilę wcześniej wierzyłam w swoją potęgę, chwilę później inkasowałam pełne politowania spojrzenia, czasem życzliwie mocne ręce i usłużnie zmoczony ręcznik.
Tykało we mnie tęsknotą za szpitalem, umiłowaniem godzin w pustej wannie lub nagości przy telefonie.
Kiedyś zawirował sufit – tak, to ta noc trojga na jednym prześcieradle – to już był ten moment, gdy nie ma miejsca na strach ani rozliczenia. Byłam gotowa.
***
Patrząc w jej oczy widziałem wszystko to, o czym sobie kiedyś roiłem, wytęsknione przeze mnie szalone noce pełne świateł, ochrypły histeryczny śmiech, picie szampana na parapecie, na stojąco tyłem do okna. Znała to do imentu.
Wiedziałem, że gdy tylko wyciągnę dłoń, poczuję trupi chłód jej palców, których nigdy nie będę chciał puścić.
***
To dziwne: patrzył na mnie, jakby mu zależało dowiedzieć się, jak to jest płakać co noc albo budzić się popołudniami w zarzyganych betach. Jakby to było naprawdę stylowe mroczne życie, a nie dławiąca rozpacz niesmaku do siebie, zalewanie alkoholem oczu nie widzących stąd żadnego wyjścia.
Kiedy wyciągnął rękę, zrozumiałam: szukał w tym łatwego romantyzmu, taniej słowiańszczyzny, spełnienia mitu artysty.
Cofnęłam dłoń.
Nikt nie powinien wiedzieć, jak to wygląda naprawdę.
Nie zakładam, że jesteście stałymi czytelniczkami mojego bloga, choć widzę po komentarzach, że wracacie (co bardzo mnie cieszy). Niemniej zanim przejdę do meritum, chcę Was odesłać do notki o serialu 13 Powodów, a konkretnie – wyrażonej w niej obawy co do szczegółowego pokazania śmierci głównej bohaterki, Hannah.
Jest dość dużo, niestety głównie anglojęzycznej literatury na ten temat. Po polsku można powiedzieć dwa słowa: efekt Wertera. Samobójstwo jest romantyczne, rozwiązuje problemy, a osoba, która targnęła się na życie zyskuje status idola i bohatera. Po wydaniu „Cierpień młodego Wertera” przez Niemcy przeszła fala samobójstw; podobnie zadziało się w przypadku śmierci Jima Morrisona z the Doors i Kurta Cobaina z Nirvany. Każdorazowo oczywiście zadawano sobie pytanie: dlaczego? Nie odpowiem Wam na pytanie, czemu zachodzi ten mechanizm mimikry poza ogólną uwagą, że jesteśmy istotami o wiele bardziej społecznymi niż na co dzień myślimy i przejmowanie zachowań bliskich – albo idoli – jest rzeczą najnormalniejszą w świecie. No nie wiem jak Wam, ale mnie się do tej pory zdarza nosić glany i skórzany płaszcz.
Dlaczego zaś umarli Jim, Kurt, Chris czy Chester (ci ostatni w przerażająco podobnych okolicznościach?)
Nie jestem psychiatrą, ale z tego, co widzę, to główne przyczyny układają się w dwa wzorce: ciężka depresja lub walka z uzależnieniem. W każdym przypadku mówimy więc o chorobie – potencjalnie, jak widać, śmiertelnej.
Dwa słowa o obu chorobach.
[tradycyjna prośba o wrzut monetki]