Polcon 2012

Polcon 2012 odbył się nie tyle w cieniu końca świata – kto w 2012 wierzy w przepowiednie Majów! – co w cieniu lęku, że być może jest to Polcon ostatni. Z zakulisowych szeptów wynikało bowiem, że klub, który podjął się organizacji przyszłorocznego konwentu przeżył solidne wstrząsy i ostateczny rozpad.

Lęki zostały zażegnane, gdy po forum fandomu rozniosła się wieść, że teraz warszawska Avangarda; oficjalnie potwierdzono to na gali rozdania nagród imienia Janusza A. Zajdla.

Co do ekipy wrocławskiej, pomimo ogromu sympatii do konwentów jako takich i miasta Wrocławia w szczególności nie mogę przymknąć oczu na parę niedociągnięć: akredytowaliśmy się drugiego dnia konwentu i to, że zabrakło smyczek i otrzymaliśmy żółciutkie sznureczki do snopowiązałek to w sumie drobiazg. Gorzej, że wejściówki nie były zalaminowane i rachityczny kartonik po kilku godzinach powiewania na sznurku lub pałętania się w torebce wyglądał jak psu z gardła i groził zagubieniem.

Spore wątpliwości obudziła we mnie kwestia kart do głosowania: a to nie miały pieczątek, a to przez jakiś czas nie były wydawane i trzeba było je pobrać w późniejszym terminie w punkcie informacyjnym; przy tak niewielkiej liczbie głosujących (300 osób na ponad 3000 gości!) mogło to mieć wpływ na wynik głosowania.

Takie informacje, jak to, kto dostał nagrody już są w sieci od soboty, więc nie będę was nimi zanudzać. Wzruszyłam się, gdy Jadwiga Zajdel odebrała zaległą nagrodę i dostała owację na stojąco, nasza matka boska fandomowska.

Good news everyone: Ziemiański zapowiada dalsze części Achai. Jak donosił fanpejcz Fandomciuchy, miał swego czasu poprzestać zaledwie na opowiadaniu o pomniku Cesarzowej Achai. „Achaja męczy”, stwierdził autor; sądząc po tym, że analizatornia NAKWa zrobiła sobie przerwę po trzech analizach, nie sposób się nie zgodzić.

Z rzeczy, które zainteresowały mnie: Kuba Ćwiek zapowiedział swoją Wendy. Przypomnę: na zeszłorocznym Polconie było wielkie ważenie Ćwieka, jako, że się założył, że w trzy miesiące schudnie 17kg. Mission failed, chociaż wygląd sylwetki i tak znacząco poprawił; w ramach przegranego zakładu zobowiązał się do napisania romansu paranormalnego.

Jak zaznaczył sam autor, nie chciał on iść na łatwiznę i nadać swojemu wampirowi tych przymiotów, które czynią jego po-życie łatwiejszym jak: immunitet na wodę święconą, sianie blasku w słońcu czy też pozytywny stosunek do czosnku. Nie, jego wampir ma być taki, jak za starych dobrych czasów; poza tym: ma nie być komediowy i karykaturalny, tylko faktycznie straszny.

Czy Kubie to się uda, możemy się przekonać całkowicie darmowo, bo zastosował ciekawą formę promocji powieści: Wendy pójdzie w czterech odcinkach, przy czym drugi odcinek zostanie uwolniony do sieci, gdy pierwszy zyska 3000 pobrań; i tak samo z kolejnymi. Znając liczebność wielbicieli prozy Ćwieka, bułka z masłem.

Jako interesujący znalazłam też panel o złu w literaturze grozy z udziałem m.in. Łukasza Orbitowskiego i Dawida Kaina. Postawiono w trakcie panelu tezę, że zasadniczo nasze strachy można sprowadzić do lęku przed śmiercią, co może ciekawie ewoluować z nadejściem postludzi, których czas życia wydłuży się na tyle, by mówić o nieśmiertelności: co wtedy będzie nas przerażać? Inna kwestia: zyskaliśmy na mobilności. Wcześniej punktem wyjścia do horroru było (przeważnie) znane, oswojone miejsce, w którym nagle zaczyna się dziać. Ten lęk przeniósł się teraz na środki transportu oraz szeroko rozumiane komunikatory.

Ciekawe spostrzeżenie miał Łukasz Orbitowski, mówiąc „horror jest konserwatywną piątą kolumną w nihilistycznym świecie popkultury” (totalnie aż sobie zapisałam, bo zgrabny one-liner). Doprecyzowując: horror jest gatunkiem najbardziej osadzonym w mempleksie chrześcijańskim czy wręcz katolickim; operuje (to już sobie dopowiadam) przynależnym do tego zaplecza pojęciem moralności, poczucia winy i oczekiwania kary. Nasuwa się pytanie, czy zatem pisarz wybierający ten gatunek nie skazuje się sam na poruszanie się w obrębie konserwatywnych pojęć i czy aby nimi nie nasiąka.

Z zapowiedzi Powergraphu: jak długo młodzież będzie chciała czytać Felixa, in immortal words of Orbitoski, „Rafał będzie rypał”; innymi słowy: możemy spodziewać się kontynuacji powieści o dzielnych gimnazjalistach, powieści okraszanych samodzielnie wykonanymi okładkami. Pojawi się także zapowiadana od dwóch lat ekranizacja pierwszych dwóch części. Państwo Kosikowie orzekli oględnie, że „jest lepsza od Wiedźmina”, widać było jednak, że są dalecy od entuzjazmu. Inne zapowiedzi zdały mi się więcej frapujące. Jak wspomniała Kasia Sienkiewicz-Kosik, podczas jednego ze spotkań w Paradox Cafe Łukasz Orbitowski zaczął mówić głosem. Wiecie, TAKIM GŁOSEM. Zainspirował tym samym pomysł, by wydać antologię prozy erotycznej, która została zapowiedziana na przyszły rok. Na najbliższy, marcowy Pyrkon zapowiedziano także wydanie dwóch pierwszych części Przedksiężycowych Anny Kańtoch, a do końca przyszłego roku także i trzecią.

Powergraph rozwija się, i dobrze. Wspomniano również o mocniejszym nacisku na e-booki, co mnie jako wielbicielkę form elektronicznych bardzo cieszy.

O postępach w Lemologii doniósł Wojciech Orliński, no otóż postępy są: moim zdaniem warto odżałować tych parę złotych i pobrać sobie Lemologię na iPhone’a, iPada czy Samsunga z androidem, bo aplikacja doskonale wykorzystuje to, że nie jest jedynie papierem. No i te śliczne rysuneczki.

Miarą oswojenia WO z nowinkami technicznymi było pozyskanie przez Ausira i Inzmru jego autografów (Ausir na kindlu, Inzmru na iPadzie): autografy miały formę notatek na Lemologii w przypadku InżMru i Lemistry w przypadku Ausira. Pewien kontrast względem zatrwożonego iPadem Michio Jacka Dukaja.

Tenże sam Wojciech wziął nazajutrz udział w panelu o przyszłości prasy fantastycznej i wieszczył rychły upadek prasy papierowej; Malakh i Maciek Parowski nie podzielali jego czarnowidztwa. Zapowiedzieli jednak, że dopóki użytkowników tabletów jest tak niewielu, na razie nie przewidują udostępnienia Nowej Fantastyki na platformy mobilne. Na ile mogę ocenić, chwilowo priorytetem jest utrzymanie status quo, bo sprzedaż zaczyna wzrastać. Z całą pewnością teksty będą dłuższe; przewiduje się formę polemik np. Ćwiek contra Twardoch.

Tyle z rzeczy dobrych i ciekawych. Co było nieciekawe?

Oczywiście: sam pomysł zaproszenia Daenikena. Nawet już nie z uwagi na postać samego Daenikena, chociaż z całą pewnością przyczynił się do przyprawienia gęby fantastom jako grupie oszołomów wierzących, że pochodzimy od ufoludków. Niech będzie, że poinspirował; sama w wieku 14 lat dorysowywałam cycki Ais w Walce o Planetę (moja głęboka antypatia do Polcha bierze się także stąd, że on tych cycków nie narysował). Gorzej, że to równia pochyła, slippery slope: do Daenikena przyklejają się dziwolągi z otchłani wierzący w myśl szybszą od światła, spisek Jaszczurów i atomy węgla, co się u medytujących lamów zmieniają w płynny diament, dzięki czemu ci lamowie stają się, proszę ja was, niewidzialni. Sic i pfuj. Ze względów poznawczych poszłam na jeden wykład Zagórskiego i wyszłam po pięciu minutach, prawdopodobnie unikając wyrzucenia z sali za zabijanie śmiechem.

O co mi chodzi: fantastyka to przede wszystkim science fiction. Taką pisał Lem. Wiemy, co potrafi nauka, dokładamy do tego fantazje, co jeszcze mogłaby potrafić i tak powstaje gatunek. Ładnie o tym mówił Wojtek w prelekcji o Lemie: Lem cechował się między innymi dużym zamiłowaniem do mechaniki i z rozczulającą pieczołowitością (rzadko spotykaną u innych) opisywał np. przygody Tichego z niedobranym kluczem do odkręcanej śrubeczki. Bez pamięci o tym, że klucze muszą pasować do śrubeczek nie będze SF, tylko miałkie opowieści o ufoludkach, stosowne do półki z napisem „baśnie i podania”, a nie „fantastyka”.

18 uwag do wpisu “Polcon 2012

  1. Kłopoty z kartami zostały dość szybko zażegnane przez stempelki, kontrolę wydawania etc. Ela Gepfert (trzymająca straż nad urną) stwierdziła, że problemy nie spowodowały istotnych anomalii w głosowaniu. Ja jej wierzę.

    Ja akredytowałem się w piątek wieczorem i zabrakło dla mnie programu (chociaż miałem uczciwą przedpłatę).

    Blok szubkologów strasznie słaby, podobnie jak też blok naukawy (bzdury Cebuli o klimacie musiałbym prostować godzinami, ale mi się nie chce). Szkoda, że na jedną prelkę popularnonaukową (o wpływie kosmosu na ludzi robił normalny astrofizyk) przypadało pięć odczapowych. Avangarda i Pyrkon zapraszają fajowych gości naukowych (like pani z ekipy od sztucznego serca, ludzie o pomiarów satelitarnych lasów), szkoda, że Polcon poszedł w poprzek.

    Erpegi i planszówki wypadły słabo, nawet jak na standardy Polconowe. Nawet w Cieszynie (mocno literackim Polconie) było więcej sesji. fajnych prelekcji i tytułów do pykania.

    Polubienie

  2. Tak było.

    Ja rozumiem, że zabrakło programów czy smyczek, bo się zjawił tłum posłuchać o płynnym diamencie w piramidach, tylko dlaczego zabrakło ich dla nas: tych którzy zapłacili na wiosnę. Można było przecież zabunkrować dla nas żelazny zapas. Jako dało się z antologiami, całe szczęście, bo jakby nie, to wezwałbym Przedwiecznych.

    Polubienie

  3. Czepię się >> stosowne do półki z napisem “baśnie i podania”, a nie “fantastyka”.<<.
    Nie ma nic złego w baśniach i podaniach, SF nigdy nie kochałom i pokochać nie zdołam, za stare jestem już na to, no, może z wyjątkiem Lema, ale u niego też wolałom zawsze Klapaucjusza i Trurla, zaś z przygód Tichego najbardziej do gustu przypadł mi "Kongres Futurologiczny".
    Problem zaczyna się, gdy w te baśnie i podania zaczyna człowiek wierzyć, a potem wmawia wszystkim że "te naukowce na niczym sie nie znajo", lub w wersji hard, "te naukowce sa na pasku Rzadu Swiatowego i ukrywajo PRAWDE".

    Polubienie

  4. „horror jest gatunkiem najbardziej osadzonym w mempleksie chrześcijańskim czy wręcz katolickim; operuje (to już sobie dopowiadam) przynależnym do tego zaplecza pojęciem moralności, poczucia winy i oczekiwania kary. Nasuwa się pytanie, czy zatem pisarz wybierający ten gatunek nie skazuje się sam na poruszanie się w obrębie konserwatywnych pojęć i czy aby nimi nie nasiąka.”

    Horror nie jest „najbardziej osadzony”, co najwyżej my, jako „najbardziej osadzeni” najczęściej się z takim horrorem stykamy.

    Co do pisarzy nasiąkających, to sam nie wiem – z obserwacji uczestniczącej, a także z obecności na prelekcjach bloku Horror&Groza na tegorocznym Polconie wysnułbym raczej wniosek, że prelegentom bliżej było do niemieckich nihilistów, niż do xiędza proboszcza. Mimo, że żaden nie nasikał na dywan.

    Polubienie

  5. Zgodzę się, że horrory są gdzieś głęboko konserwatywne w rozumieniu konstrukcji – czyli dobro wygrywa, zło przegrywa, mąż zabił żonę motyką, żona wróci i go postraszy. Japońskie nawet bardziej wpisują się w ten schemat, tam motyw zemsty za krzywdy doznane za życia jest bardzo silny – wspominała o tym Kossakowska na swojej prelekcji także, co mi się zazębiło, bo rzeczywiście niemal wszystkie szerzej znane azjatyckie horrory (bo i koreańskie) ten motyw międlą.

    Haczyk polega na tym, że zło, dobro, czy też moralność w horrorze jest bardzo dowolna. W przeciętnym slasherze bohaterowie giną, bo chcą uprawiać seks na łonie przyrody, a w przeciętnym japońskim horrorze upiór zanim wywrze zemstę – ubija kilkanaście całkiem przypadkowych osób.

    Kiedyś o tym myślałem i mi wyszło, że jeśli już, to horrory prezentują o wiele starszą, niż chrześcijańska moralność, jakąś plemienną, bardzo prymitywną. Rzadko pojawia się w nowoczesnym horrorze motyw przebaczenia, mimo wszystko dość silny w katolickiej mitologii.
    Kończę już, bo zaraz przekroczę przyzwoitą długość komentarza, a przecież nie powinno się wrzucać horrorów do jednego worka, bo slasher ze swoim final girl to kino emancypacyjne, gdy przeciętny film o opętaniu – wprost przeciwnie. Ale bez przesady.

    Polubienie

skomciaj mię