Czy feministka powinna oglądać Projekt Lady?

Jest taka zasada, że jeśli tytuł artykułu jest pytaniem, to odpowiedź brzmi „nie”.

Projekt Lady to kolejna kalka TVNu z pomysłów brytyjskiej telewizji: zaganiają 13 „zbuntowanych” dziewcząt do szlacheckiego (fuj) pałacyku i przez trzy miesiące próbują poskromić poprzez naukę dobrych manier, coaching i rozwój osobisty. Co tydzień odpada jedna. Całość ma formę reality show, rozbrykane dziewczęta można podglądać nie tylko na zajęciach z chodzenia na obcasach i trzymania serwetek, ale także podczas nocnych wypraw do dobrze zaopatrzonej piwniczki pałacu lub w trakcie przerwy na fajkę. Opiekę sprawują nad nimi dwie mentorki: jedna od dobrych manier (zły glina) i jedna od coachingu (nieco lepszy glina), a nad tym wszystkim fruwa anioł miłosierdzia, Małgorzata Rozenek-Majdan (najlepszy glina).

Co do pytania zadanego w tytule: od pewnego czasu nie znoszę chodzić z feminizmometrem i oceniać, która z nas powinna mieć legitymację feministki, a która nie. Mogę natomiast opowiedzieć, czemu ten program oglądam ja i jakie mam (zwłaszcza po ostatnim odcinku) do niego zastrzeżenia.

No więc, po pierwsze, same dziewczyny. Przeróżne życiorysy – od osób z przeszłością z poprawczaka i nałogami, poprzez erotyczne tancerki i chłopczyce po dobrze się zapowiadające, ale wierzgające i rogate panny z dobrych domów. Wszystkie są w dość podobnym wieku 20-25 lat, więc młodziutkie, bardzo wrażliwe i bardzo wątpiące w siebie. Tworzą galerię ciekawych charakterów (i jest to pewnie po części zasługa naboru do programu: po pierwszym sezonie widać, że np. na składzie jest zawsze jedna butchka i przynajmniej jedna dziewczyna z wyraźną nadwagą). Nie wszystkie budzą moją sympatię, ale wszystkie – zaciekawienie, a formuła programu sprawia, że ma się złudzenie, jakby się je faktycznie znało.

Po drugie, uwielbiam metamorfozy. Zaznaczę przy tym, że absolutnie nie mam oczekiwań, by wszystkie kobiety świata miały dobrane fryzury i makijaże (dobrane do czego właściwie? Do standardów piękna AD 2017 w Polsce? no błagam), wręcz przeciwnie: stale jestem zdania, że to, jak wyglądamy, powinno być wyłącznie naszą sprawą. Niemniej jest dla mnie coś fascynującego w tym, jak zmiana koloru włosów czy kilka ruchów pędzelka zmienia twarz dziewczyny. To omal magia. Nie zawsze zmiany w „Projekcie Lady” oceniam jako zmiany na dobre i totalnie solidaryzuję się z tymi dziewczynami, które nie chcą ściąć długo zapuszczanych włosów lub butchek broniących swego chłopięcego wizerunku.

Po trzecie, nie tracę nadziei, że dziewczyny w końcu rozpieprzą ten dworek, bo atmosfera pałacyku, mundurków i uwielbienia dla szlacheckości trochę wywraca mi flaki. Kurde, one nawet uczyły się strzelać do rzutek, no na co to komu.

Po czwarte, jak bardzo nie cisnęłabym z coachingu, to mentorka od tej działki niekiedy robi niezłą robotę: – Uważasz, że będąc kobietą jesteś słaba? Powiesz mi prosto w twarz, że jestem słaba? – zagaduje chłopięcą Kaję i jest to bardzo fajny, feministyczny kawałek tego programu. Naturalnie nie widzimy wszystkich zajęć, jakie prowadzi z dziewczynami, widać jednak ich cel: budowanie, krok po kroku, wiary w swoje możliwości i pewności siebie. I ja to szanuję. Widzę jej dobre intencje. Co nie zmienia faktu, że…

Podoba Ci się to, co piszę? Wrzuć monetę!

giphy1

….w ostatnim odcinku rzeczona mentorka sięgnęła po mocno szemraną metodę „eksperymentu społecznego”. W dużym skrócie, nawiązała współpracę z jakimś niby to zaprzyjaźnionym profesorem, a tak naprawdę magistrem, który poprosił swoich studentów o skomentowanie zdjęć uczestniczek. Nie poddał tego żadnemu terrorowi politycznej poprawności, bo to dla mięczaków i tak oto dziewczyny dostały w twarz naprawdę paskudnymi, seksistowskimi, obrzydliwymi komentarzami. Internet zareagował. O sprawie pisało trochę portali, w tym Plotek, którego trudno podejrzewać o negatywny stosunek do programu. Obrzydliwa jest zimbardowska, pseudonaukowa formuła eksperymentu; uczelnia, na której pracował pan magister odcięła się od niej stanowczo i podkreśliła, że ten pan z nimi już nie współpracuje.

I jakkolwiek rozumiem intencję – zbudowania motywacji do metamorfoz, jakie czekały dziewczyny w tym odcinku – tak jestem zdania, że nikt, a już na pewno nie tak wrażliwe osoby jak one, nie powinien czytać czy słuchać takich rzeczy o sobie. Nie i nie. Nigdy. Wystarczająco pałuje nas świat za to, że jesteśmy kobietami, by jeszcze sobie dokładać.

Mentorka próbuje się tłumaczyć na swoim profilu:

Ujmę to tak: nie przekonuje mnie, że „dziewczyny były zadowolone”. Historia programu pokazuje, że malkontentki wylatują. Niby mają wybór, ale jednak naciska się na nie, by zaufały fryzjerom, stylistom, mentorkom i nauczycielom. A konfrontacja własnych oczekiwań z wywierającym na nie presję autorytetem, jakie mają mentorki i Rozenek może być ponad siły tych dziewczyn. Może je teraz upupiam,  ale bierzcie pod uwagę, że ja serio uważnie oglądam ten program i widzę szacunek i podziw, jakimi darzą uczestniczki programu mentorki. Śmiem twierdzić, że to duża odpowiedzialność i osobiście zastanowiłabym się dwukrotnie zanim zaczęłabym je namawiać do czegoś, do czego nie są przekonane.

Więc czy feministka powinna to oglądać?

Feministka może oglądać wszystko, ważne jest, by miała wybór i patrzyła krytycznie. Intencje bardzo często mają mniejsze znaczenie niż efekt podjętych działań. Warto sobie zadać pytanie: dla czyjego dobra to się dzieje? kto na tym zyskuje?

Zostawię Was z tymi pytaniami, bo odpowiedzi jest więcej niż jedna.

skomciaj mię